piątek, 14 grudnia 2012

"Intryga i namiętność" Rosemary Rogers


Historyczna Anglia i oszem, fascynuje, ale i Rosja? Cóż, z początku podeszłam do tego dość sceptycznie, ale mimo wszystko optymistycznie. Nigdy bowiem nie wiadomo, na co się człowiek natknie czytająć książkę. Tak więc dałam wielką szansę „Intrygom i namiętnością”. Czy bezpodstawnie?

XIX wiek, Rosja. Syn anglika i rosjanki mieszka w Petersburgu i wiernie służy carowie, Aleksandrowi II. Edmond Summervile jest jednym z najlepszych w swojej profesji, a car liczy się z jego zdaniem. Jego ustabilizowane życie kończy się w momencie, gdy dowiaduje się o zamach na życie swojego brata bliźniaka. Edmond zostaje zmuszony do powrotu do Anglii. W głowie już snuje plany na odkrycie, kto stoi za zamachami. Udaje się w tym celu do Londynu i „podszywając” się pod swojego brata księcia, próbuje wywieść się, kto zyskałby na śmierci Stefana.

Wszystko poszłoby wspaniale, gdyby na jego drodze nie stanęła dawna przyjaciółka z lat dzieciństwa, Brianna Quinn, która jako jedyna jest w stanie rozpoznać braci. Odkrywa, że Stefan tak naprawdę nie jest Stefanem, a Edmonem. Nie może jednak wycofać się ze swoich zamiarów. Wszelkimi sposobami uświadamia Edmondowi, że musi przyjąć ją pod swój dach. Jeśli tego nie uczyni, ona nie omieszka ujawnić jego mistyfikacji. Brianna jest nieugięta ze względu na dość istotne problemy, jakie ma ze swoim ojczymem. Edmond zostaje postawiony w sytuacji bez wyjścia i zgadza się na jej waurnki, knując jednocześnie plany, w których wykorzystuje jej osobę do własnych celów. Co wyniknie z tej sytuacji? Które z nich przegra batalię?


Książka, choć jest romansem, przenosi nas w realia tamtych czasów. Autorka pięknie oddała mroźne klimaty Rosji, kontrastując je z wiecznie mokrą Anglią, dzięki czemu czytelnik dość szybko wtapia się w historię i losy bohaterów, nie zastanawiając się nad tym, czy wszystko do siebie pasuje. A pasuje, bez wątpienia. „Intryga i namiętność” to jednak nie tylko romans, ani też piękne tło historyczne, to również historia, w której trzeba walczyć o swoje.

Edmond walczy za brata, by nie stała mu się krzywda. Jest skłonny użyć wszelkich środków, by zapewnić mu bezpieczeństwo. Brianna walczy za samą siebie, by uniknąć tragicznego losu. Obydwoje są pewni swojego. Nie spoczną, nim nie osiągną celu. Owa walka jednak nie odbywa się jedynie na płaszczyźnie „ja chcę, ja muszę, ja potrzebuję”. Częściej jednak myślą o uczuciach tej drugiej osoby, dzięki czemu nie zatracają się w swoich dążeniach po sam koniuszek, zostawiając sobie drogę, by zawrócić.

Książka napisana przystępnym językiem, wciągająca, pełna wartkiej akcji, miłości, zdrady i namiętności, jak to jest w tytule. Ale czy tylko o samą miłość się rozchodzi? No właśnie. Dla Edmona bowiem równie ważny jest honor, lojalność, dla Brianny zaś poczucie własnej niezależności. Czy te wszystkie wartości da się połączyć? Czy można żyć w zgodzie ze sobą i w zgodzie z drugim człowiekiem i jego ideami? No cóż, tego właśnie dowiecie się, po przeczytaniu książki.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Mira.

5/6


środa, 28 listopada 2012

"Strażnik Gułagu. Dziennik" Iwan Czistiakow


Wielu z nas nie raz, a to w szkole, a to dla samego siebie, czytało książki o łagrach, o tym jak traktowano więźniów w ZSRR, o tym jak ciężko było przetrwać. Wszyscy jak jeden mąż współczuliśmy więźniom, mając nadzieję, że uda im się przeżyć, że tę okrutną próbę losu pokonają. Łagry kojarzyły się tylko z jednym. O strażnikach nawet się mówić nie chciało. Co to bowiem za człowiek, który pilnuje, by innemu było źle? Moje mniemanie zmieniła książka Iwana Czistiakowa.

„Strażnik Gułagu. Dziennik” to nie jest powieść. Nie znajdziemy w niej zaskakującej akcji. To wszystko to samo życie, trudne, ciężkie życie, które stało się udziałem Iwana. Został on wysłany do budowy wielokilometrowej kolejki – BAMU. Nie z własnej woli, nie z własnego wyboru. Postanowił prowadzić dziennik. Książka obejmuje pełny rok od października 1935 do 1936. Opisuje swoje spostrzeżenia, sytuacje swoją oraz więźniów, których widuje na co dzień. Iwan jest człowiekiem inteligentnym, na dodatek wrażliwym. Zesłanie go w takie miejsce mocno odbiło się na jego psychice.

W książce pokazuje nam jak bardzo system traktował ludzi jak „nic”. Jak narzędzie do osiągnięcia swojego celu. Jak bardzo nie liczyli się z czyimikolwiek uczuciami. Jak ciężko było żyć w trudnych warunkach. Tym bardziej, że Czistiakow nie potrafił odciąć się od swojego „ja” i stać się brutalem. To wszystko składa się na tragiczny obraz pełen przemocy i cierpienia, sytuacji, z których nie ma jednego dobrego wyjścia, bo każde okazuje się złe.

Trudy życia nie są tutaj jedynym tragizmem. Czistiakow bowiem jest sam z tym wszystkim. Jako dowódca straży przybocznej nie może spoufalać się z innymi. Nie może pozwolić sobie na rozmowę, a wręcz przeciwnie, cały czas winien się pilnować nad tym, co mówi, bo każde słowo może sprawić, że ze strażnika stanie się więźniem. Każdy nieroztropny uczynek jest karany. Czistiakow przedstawia nam więc nie tylko cierpiętniczą sytuacje więźniów, ale pokazuje też, że i strażnicy wiedli nieciekawy żywot, pełen zahamowań, brutalności i zła.

Dziennika Czistiakowa to nie tylko świadectwo tamtych czasów. Okraszony ilustracjami autora, wstawionymi zdjęciami z filmów propagandowych, zeskanowanym prawdziwymi kartkami dziennika staje się ogromną wartością historyczną, z którą każdy z nas powinien mieć styczność. Czytanie tego nie jest łatwe. Ze względu na opisywane wydarzenia, ze względu też na to, że Czistiakow w pewnym momencie zaczyna myśleć o samobójstwie, bo tylko ono może go wyrwać z tego koszmaru. Ale również ze względu na spojrzenie kogoś, kto siedzi w systemie, nie aprobuje go, a musi się do niego dostosować. To nie tylko tragizm jednej postaci, a wszystkich.

Dziennik ten nie jest lekturą prostą, lekką, odrywającą od rzeczywistości. To trudna przeprawa wraz z więźniami i strażnikami przy BAMIe. To również opowieść o tym, jak trudno się odnaleźć w świecie rządzonym przez system, jak mocno represje owego systemu wkorzeniają się w człowieka. I jak trudno zachować się ludzko w obliczu takiego zła. Uważam, że warto się z nią zapoznać, nie tylko ze względów historycznych, ale może właśnie dlatego, by spróbować znaleźć owo człowieczeństwo, o którym zbyt często się zapomina.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Bellona.

5/6

czwartek, 15 listopada 2012

"Trzy oblicza pożądania" Megan Hart


Ostatnimi czasy wielką furorę robią książki o zabarwieniu erotycznym. Wszędzie można zobaczyć „Pięćdziesiąt twarzy Greya”. Obok tej ksiązki stawia się również „Trzy oblicza pożądania” Megan Hart. Jesteśmy ludźmi i to co ludzkie, nie jest nam obce. Tak samo jest z erotyką. Ona zawsze w książkach istniała. Jednakże w tej pojawia się w dość dużym natężeniu. Czy autorka pobudziła moją wyobraźnię?

Głównymi bohaterami książki są Anne i James. Małżeństwo o ustabilizowanej pozycji społecznej, bezdzietne, spełnione i szczęśliwe. Mieszkają w ładnym domu i na dobrą sprawę niczego im w życiu nie brakuje. Na polu zawodowym odnoszą sukcesy, w łóżku dogadują się znakomicie, obydwoje znają się na wylot. Wydaje się, że ich poukładany świat już zawsze taki będzie. Do czasu. Do Jamesa dzwoni przyjaciel z dzieciństwa, Alex, który wiele podróżował, a obecnie sprzedał swoją firmę i ma zamiar wrócić na trochę w rodzinne strony. James oferuje mu gościnę w swoim domu, nie podoba się to jednak Anne.

Gdy Alex pojawia się w ich życiu, wszystko się zmienia. Anne zaczyna darzyć go dziwną fascynacją, James za to staje się przy przyjacielu innym człowiekiem. Anne nie wie, że mężczyźni złączeni są nie tylko wspomnieniam z dawnych lat, ale również tajemnicą, o której nie rozmawiają. Alex wprowadza do ich domu powiew świeżości i nieznanych doznań. Czy im ulegną? Czy Anne zgodzi się na miłosny trójkąt? Jak skończy się ta historia? Czy małżeństwo to przetrwa?

Cóż, nie będę ukrywać, że lubię erotyki, ten dreszczyk emocji, buzujące emocje wokół bohaterów. Tutaj tego z pewnością nie zabrakło. Autorka zabiera nas bowiem w świat nieznany, świat, w którym dwóch mężczyzn i kobieta odnajdują nie tylko rozkosz i spełnienie, ale również w pewnym stopniu samych siebie.
Bohaterowie są ciekawie skrojeni. Anne z początku zachowująca rezerwę, bardzo szybko otwiera się na nowości. James, który kocha swoją żonę poddaje się doznaniom. Alex zaś, najbardziej tajemniczy z nich wszystkich i niedostępny, w pewnym momencie pokazuje swoje uczucia, burząc tym wszystkie mury, które wokół siebie zbudował.

Moim zdaniem w książce chodzi nie tylko o zwykły seks trójki ludzi, mimo że właśnie wokół tego książka oscyluje. Pod tym wszystkim jednak kryją się pragnienia dużo głębsze od zwykłego zaspokojenia ciekawości i pożądania. Raczej próba odnalezienia swojego miejsca, zdobycia się na urzeczywistnienie marzeń, podjęcia trudnych decyzji. Autorka nie tylko wprowadza nas w świat seksu bez skrępowań, bez zahamowań. Pokazuje nam, że w tym wszystkim ludzie często zapominają o własnych uczuciach, skupiając się na doznawanej rozkoszy. Gdy jednak przychodzi moment, w którym owa rozkosz znika, dopiero wtedy zdajemy sobie sprawę, że i bez niej możemy być szczęśliwi.

Książkę „Trzy oblicza pożądania” polecam i kobietom, i mężczyznom. Wydaję mi się, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Mira.

5/6

wtorek, 13 listopada 2012

"Translacja" Joanna Holson


Translacja to słowo o wielu znaczeniach. W tym przypadku jednak chodzi o tłumaczenie. Ale nie o to w książce chodzi. O Joannie Holson usłyszałam teraz po raz pierwszy, a spotkanie z jej twórczością uważam za… No właśnie. Sama nie wiem jak je określić. I nie jestem w stanie zrobić tego jednoznacznie. Ale postaram się za to przybliżyć wam trochę „Translację”.

Cathy to kobieta, która nie miała w życiu łatwo. Zawsze w cieniu matki, zawsze gdzieś na uboczu, egzystowała w dziwnych, często chorych, ale dość normalnych w danej sytuacji okolicznościach. Wspomnienia ją prześladują, gdziekolwiek by się nie udała. Stała się tłumaczką i zamieszkała w mroźnej Islandii, z dala od wszystkiego, co znała, by w jakiś sposób odciąć się od dzieciństwa, matki i życia, jakie wiodła. Sama sobie panią – o to jej motto. Ale nawet to nie wychodzi najlepiej. Zbyt często sięga po alkohol, nie pamiętając później nic, co się wydarzyło. Zajęta piciem i swoją pracą, nie widzi nic poza tym.

Pewnego razu spotyka młodego chłopaka, którego decyduje się podwieźć do domu. Między nimi nie zapadają żadne słowa, a Cathy tuż pod odstawieniu go na miejsce, zapomina o całym zdarzeniu. Na drugi dzień orientuje się, że ktoś włamał się do jej domu i samochodu. Zaczyna ją też prześladować wspomnienie samotnego chłopca, który tak bardzo przypomina ją samą. Cathy postanawia mu pomóc, a w decyzji utwierdza ją fakt, że Dominik jest chory na afazję. Jednak, jak to zwykle bywa, nic nie jest takie, jakie mogłoby się wydawać, a chłopak staje się ważny nie tylko dla samej Cathy. Co wyniknie z ich spotkania? Dlaczego Dominik jest chory?

Dużo tajemnic, jeszcze więcej niedomówień. Autorka wprowadza nas w pokręcony świat, w którym wszystko może się zdarzyć. W końcu Cathy wcale nie musiała dojrzeć Dominika. Wcale nie musiała mu pomagać, a jednak z niewyjaśnionych względów to zrobiła. I wtedy ruszyła lawina zdarzeń, która zmieniła ich życie już na zawsze.

Historia skrojona jest dość ciekawie, pesymistycznie, ale życiowo. Szczególnie postać Cathy jest tak mocno przytwierdzona do ziemi. Fabuła płynie, wprowadzając nas coraz dalej w mroczne odmęty tajemnic bohaterów, aż w końcu – bum – się coś wyjaśnia. Autorka robi to umiejętnie, spokojnie, delikatnie wręcz, ale nie szczędząc przy tym atmosfery grozy i niepokoju, które towarzyszy czytelnikowi cały czas. Mimo wszystko jednak czegoś mi w tej książce zabrakło. Nie jestem w stanie sama powiedzieć czego. Bo niby wszystko jest.

Książkę mimo wszystko polecam. Dobrze napisana, z interesującą fabułą i ciekawymi postaciami nie powinna nikogo znudzić.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Videograff II

4/6

niedziela, 28 października 2012

"Wampirze serce" J.R Ward



O Bractwie Czarnego Sztyletu z pewnością większość z was słyszała i nie trzeba ich przedstawiać. Organizacja wampirów walczących z reduktorami, by chronić swoich najbliższych stali się jednymi z najczęściej czytanych "potworów" ostatnimi czasy. Z pewnością seria ta na długo zapadnie w pamięci czytelników. Po trzech tomach udało mi się dostać część czwartą. Tym razem jednak bohaterem jest... cywil - Butch.

Butch, były policjant, który swego czasu durzył się w Beth, jakimś cudem trafił do organizacji i zamieszkał w domu pełnym wampirów. Jakimś cudem jeszcze nie zginął. Ba nawet nawiązał przyjaźnie, a bracia traktują go z należną uprzejmością. Nic dziwnego, Butch bowiem jest osobą skorą do pomocy, jest szlachetny i pełen zapału do pracy. Poza tym wpasował się charakterem w ich różnorakie grono. Jest jedna rzecz, która spędza mu sen z powiek. Butch zakochał się w Marissie - byłej krwiczce Ghroma. Kobiecie dla niego niedostępnej. Kobiecie, którą chciałby zdobyć, a nie może.

Butch miota się między swoimi uczuciami, a dobrem bractwa. Wszystko zaczyna się powoli zmieniać, gdy wpada w ręce reduktorów. Przeszedł tortury, nim znalazl go Vhredny. Nim się to jednak stało, Omega zostawił w nim swoją cząstkę. Butch po tym wydarzeniu zaczął się zmieniać. Posiadł pewne zdolności, wyczuwał reduktorów, potrafił z nimi walczyć, ba - potrafił ich zabijać, i to w jakim stylu!
Ma nadzieję, że może teraz Marissa zobaczy w nim odpowiedniego partnera dla siebie. Może zmieni zdanie i da mu szansę. Ich miłość rozkwita, Marissa zaś powoli otwiera się na nowe doznania. Czy jednak uda im się odnaleźć szczęście? Co Omega zrobił Butchowi?

Autorka w tej książce pokazała nam punkt spojrzenia cywila, który od dłuższego czasu kręci się wokół bractwa, ale sam nie brał czynnego udziału w akcjach. Czuł się źle z tego powodu, tym bardziej że był policjantem i mógł w jakiś sposób pomóc. Wszystko się jednak zmieniło i to bardzo szybko.

Przez książkę się płynie - szybko i wartko i nie wiadomo kiedy następuje koniec. A gdy tak się dzieje, czytelnik czuje ogromny niedosyt. Autorka bowiem kończy w momentach, które chciałoby się pociągnąć dalej, jak najszybciej. Nie mogę jednak odmówić jej niesamowitego stylu i  nieszablonowości. Każda książka bowiem zaskakuje, czasami bawi, a czasami wzrusza. I to jest właśnie ogromny plus dla pani Ward - nigdy nie wiemy, co zaserwuje tym razem.

Czekałam na część o Butchu. Polubiłam go od samego początku i byłam ciekawa, jak autorka poprowadzi jego postać w tym mrocznym i pełnym brutalności świecie. To, jak go poprowadziła, całkowicie mnie zaskoczyło i zauroczyło. Kibicowałam jemu i Marissie. Należało im się szczęście.

"Wampirze serce" z czystym sumieniem polecam, jak zresztą całą serię. Mroczna, namiętna, pełna napięcia, zaskakująca!

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Videograff II.

5.5/6

wtorek, 23 października 2012

"Ostatni wilkołak" Glen Duncan


Wilkołaki, tak jak wampiry, weszły mocno i szybko w kanon cudownych bestii, o których lubi się mówić, a szczerze uwielbia czytać lub też oglądać Tym samym powstało już trochę książek na ich temat, jednak mimo tego dalej jest to teren nie do końca zbadanych, autorzy więc mają duże pole do popisu, by czytelnika zaskoczyć swoją wizją. Tak właśnie postąpił Glen Duncan w „Ostatnim wilkołaku”.

Jake, bo to on jest głównym bohaterem, to ponad dwustuletni wilkołak, na dodatek najprawdopodobniej ostatni ze swojego gatunku, poszukiwany przez wampiry i tajną organizację. Dręczony klątwą i własnymi myślami, popada coraz mocniej w depresję. Najchętniej poddałby się i uwolnił od ziemskiego padołu łez, coś go jednak powstrzymuje. I choć decyzja już zapadła, Jake dalej ma wątpliwości.

Jego przyjaciel, Harleym cały czas próbuje go przekonać, że życie jest piękne. Robi to już od kilku dobrych lat, do czasu, gdy zostaje brutalnie zamordowany przez organizacje, która pragnie dorwać Jake’a. Morderstwo miało na celu pobudzić wilkołaka, skłonić go do zemsty. Nie chcą bowiem, by stał się bierną ofiarą, która sama podkłada im się w ręce. Nic nie jest piękniejsze od polowania. Jake jednak nadal ma serce z kamienia. Wszystko jednak zmienia się, gdy przez całkowity przypadek wyczuwa na ulicy wilkołaka, samice. Co się między nimi wydarzy? Czy Jake zacznie odczuwać przyjemność z życia? Czy uciekną organizacji? Czy Jake pomści śmierć przyjaciela?

„Ostatni wilkołak” to z pewnością książka niestandardowa. Kto bowiem widział wilkołaka z silnym instynktem do samo destrukcji, nie mogącego pogodzić się z rolą drapieżcy, co wywołuje w nim głęboką depresje? No właśnie, samo to było dla mnie nie małym zaskoczeniem, a im dalej w las, tym mocniej otwierałam oczy ze zdziwienia. Nie jest to bowiem paranormalny romans, to jakich autorzy zagraniczni zdążyli nas przyzwyczaić.

Tutaj autor serwuje nam opowieść diametralnie różniącą się od tego, co do tej pory znaliśmy. Historia ta nie jest ani trochę ckliwa, nie wywołuje łez, nie wzrusza, nie pobudza do śmiechu. Raczej powinno być na odwrót.  I jest. Przez całą książkę zastanawiamy się, gdzie to wszystko nas zaprowadzi. Po spotkaniu Talulli, Jake się zmienia. Zaczyna inaczej myśleć, inaczej czuć – świat nabiera kolorów. Deptają im jednak po piętach wampiry i ludzie z organizacji. Nie ma sielanki. Jest morderczy bieg do celu, a w między czasie zabijanie i pożywianie się mięsem, ostry seks na polanie i zero czułych słów.

„Ostatni wilkołak” jest książką trochę brutalną, trochę erotyczną, trochę kryminalną, z lekką domieszką horroru. Nie ma w niej ani krzty romansu czy też delikatnej i subtelnej miłości. Autor postawił na mocne, dosadne momenty, nie roztkliwiając się nad czytelnikiem. I właśnie to jest w tym wszystkim najfajniejsze.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Replika.

5/6

czwartek, 18 października 2012

"Golem" Edward Lee


W horrorach zaczytuje się z uwielbieniem. Począwszy od Mastertona, na Ketchumie kończywszy. Ostatnio do tego grona dołączył również autor „Golema”, Edward Lee. Mam za sobą już dwie jego książki i obydwie wypadły świetnie, więc biorąc do rąk „Golema” spodziewałam się mrożących krew w żyłach opisów makabry i okrucieństwa. Czy się zawiodłam?

Lowensport. Spokojne, ciche miasteczko, które skrywa tajemniczą przeszłość. To właśnie tutaj sprowadza się Seth Kohn wraz ze swoją ukochaną. Obydwoje zostawili za sobą bagaż trudnych doświadczeń życiowych. Mężczyzna uzależnił się do alkoholu po śmierci swojej żony, Helen, zaś Judy nie mogła poradzić sobie z problemem narkotykowy. Od momentu, gdy się poznali, ich los się odmienił. Oboje naprostowali się, a Seth wydał grę, która okazała się hitem, dzięki czemu para zakochanych mogła sobie pozwolić na kupno okazałej posiadłości – Lowen House.

Jednak u Edwarda Lee tylko początek jest spokojny. W okolicy bowiem giną ludzie. Nie są to jednak zwyczajne zgony. Ciała są rozszarpane, a ofiarami stają się narkotykowi dilerzy. Policja nie wie, jak to jest możliwe, a mieszkańcy nie puszczają pary z ust. Seth i Judy zaś nie wiedzą, że w ich domu kryje się tajemnica – mroczna i niebezpieczna.

Autor jednak przenosi nas również w odleglejsze czasy, w 1880 rok – czas, w którym historia Lowensport przybrała okrutny bieg. Bowiem to, co się wtedy wydarzyło, padło cieniem na późniejszych mieszkańców i ich rodziny. Legendy i mity stały się rzeczywistością, zbyt makabryczną, by w nią nie uwierzyć. Kto stoi za morderstwami? Jak przeszłość łączy się z teraźniejszością? Kim jest tytułowy Golem? I co z tym wszystkim mają wspólnego Seth i Judy?

Edward Lee znowu przenosi nas w świat pełen krwi, świat niewyobrażalnie niebezpieczny i pełen niszczycielskich sił. Tym razem jednak autor czerpie z legend judaizmu. Dla mnie osobiście dodało to pikanterii powieści. Golem to mistyczna postać powstała z gliny, wykorzystywana w różnych celach. Możecie więc sobie wyobrazić, jaką role odegrała w książce.

Bohaterowie, jak to u Lee bywa, są różnoracy. Jedni sadystyczni, gotowi na wszystko, nie cofający się przed brutalnymi metodami, które mają doprowadzić ich to wybranego celu. Inni zaś mimo swoich „dziwnych” skłonności, potrafią kryć się za maskami uprzejmości i dobra. Jeszcze inni odnajdują w sobie siłę do walki, mimo że los naznaczył ich trudnymi przeprawami. Nikt z nich nie jest do końca wybielony, ale też nikt nie jest do szpiku kości zły. Dzięki temu czyta się o nich z wypiekami na twarzy, chłonąc kolejne kartki, byle tylko dowiedzieć się, jak historia się zakończy. A kończy się ciekawie.

Edward Lee zabiera nas w podróż naznaczoną grozą – przeszłość bowiem żąda zadośćuczynienia. Podróż pełną strachu i niepokoju co do następnego dnia. Podróż w nieznane. Podróż splamioną krwią niewinnych, ale też tych, którzy na śmierć zasłużyli. Podróż z okrucieństwem, odwiecznym tańcem życia i śmierci. Odważni ci, którzy się go podejmą.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Replika.

6/6

środa, 17 października 2012

"Kobieta, którą porwał wiatr" Claus Stephani



– Przemyśl to sobie – powiedział rabbi Mendel. – Ładna kobieta bez mężczyzny nie należy do nikogo, a to niekiedy znaczy, że do wszystkich należy. Taki już jej los. Jest jak liść na gościńcu. Byle podmuch może ją zwiać z obranej drogi, byle przechodzień zdeptać. 

Powyższy cytat idealnie odzwierciedla to, co książka przedstawia. O prześladowaniach, łowach i morderstwach na Żydach wiemy wiele z lekcji historii, ale nie tylko. Autor pokazuje nam swoje spojrzenie na ten problem, od strony Żydówki – młodej, pięknej i ponętnej.


Ów cytat pojawia się w książce tuż po śmierci męża Bajli. Spokojne życie w Arwinicy zostaje szybko przerwane. Błogość, stan upojenia, miłość – to wszystko odchodzi jak za dotknieciem niedobrej różdżki. Po wiadomości o śmierci Jacoba, Bajla postanawia opuścić Arwinicę. Powodów jest wiele, ale głównie chodzi  nagabywanie przez innych mężczyzn, którzy odczekali czas żałoby i z chęcią dobraliby się do młodej wdowy. Bajla ze smutnym sercem pozostawia miejsce, w którym przeżyła cudowne chwile i udaje się do rodziny męża.

Rebeka i Mojsz przyjmują ją z otwartymi ramionami, a Bajla choć na chwilę może przestać się martwić o to, co przyniesie los. Próbuje prowadzić normalne życie, ale pewne okoliczności sprawiają, że zachodzi w ciążę. II wojna światowa zsyła na nią swoje piętno i Żydówka wraz z dzieckiem musi uciekać i cały czas ukrywać swoją prawdziwą tożsamość. Jej wędrówka zaprowadziła ją do Marmaroszy, gdzie przyjmuje ją Katarzyna – kobieta, która nie została obdarowana przez los córką. Bajla wraz z dzieckiem uwijają sobie gniazdko w jej domu. Prześladowania Żydów trwają nadal, więc życie Bajli dalej toczy się w pełnej niewiedzy o dalszy los. Kobieta jednak nie poddaje się i wystawia do świata drugi policzek. Mimo tego, że otrzymała wiele ciosów, przyjmuje kolejne, wierząc, że w końcu uda jej się zaznać upragnionego spokoju. Ale czy jest to możliwe? Czy Bajla będąc Żydówką w końcu dosięgnie szczęścia?

„Kobieta, którą porwał wiatr” to niesamowita opowieść, pełna autentyzmu i smutku, który towarzyszy czytelnikowi przez cały czas. Autor w sposób umiejętny wrzuca bohaterkę w wir ciężkich czasów, które na każdym odbiły się mocnym echem. 

Autor jednak nie przedstawia nam jedynie historii Bajli, ale również jej córki, Marii. Każda z nich na swój sposób jest silna. Bajla poczęła dziecko z Niemcem, znosiła plotki i wyzwiska pod swoim adresem, modliła się o to, by nikt nie dowiedział się, że jest Żydówką i próbowała ze wszystkich sił dać dziecku godne życia. Maria zaś była przeciwieństwem matki. Nie mogła sobie poradzić z rolą rodzicielki, ucieka, szuka czegoś nowego. Dopiero próba dowiedzenia się, co stało się z Bajlą, jaka była, sprawia, że Maria zaczyna patrzeć na świat innymi oczami.

Książka ta to próba pokazania ciężkiego losu kobiet dotkniętych piętnem wojny. To opowieść o trudach podążania przez życie ogarnięte pożogą, wiara w to, że w końcu nadejdzie lepsze jutro i nadzieja na to, że każdy przeżyty dzień zwiastuje następny. Książka jest godna polecenia nie tylko ze względu na walory historyczne, ale również zgrabnie opowiedzianą historię, która wciąga i nie daje o sobie zapomnieć.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Nasza Księgarnia

piątek, 12 października 2012

"Zanim nadejdzie ciemność" Susan Wiggs


Pogodzić się z nadchodzącą tragedią to coś ponad nasze siły. Pogodzenie się z tragedią i niewiedza, kiedy ona dokładnie nastąpi jest jeszcze gorsze. A jeśli mamy jeszcze do załatwienia sprawy nie cierpiące zwłoki? Sprawy, które mają przynieść nam ukojenie? Czas wcale nie jest sprzymierzeńcem, raczej wrogiem, który tylko czeka, żeby zadać ostateczny cios.

Jessie jest wziętą i znaną fotografką. Pełna energii i wigoru, życie poświęca swoim pasjom. Czerpie od świata garściami, nie zważając na konsekwencje. Młoda, piękna, stabilna finansowo – ma wszystko, o czym można by było pomarzyć. Jednak pozory bardzo często są mylące. Jessie wraca do rodzinnego domu, by spotkać się z ukochaną siostrą, Luz – matką czwórki dzieci i szczęśliwej mężatki. Jessie pojawia się znikąd i wywraca do góry nogami życie spokojnej rodziny. Wszyscy zastanawiają się ile czasu zabawi i co jest przyczyną jej niespodziewanego przyjazdu.

Jessie musi zmierzyć się z konsekwencjami czynu z przeszłości, mianowicie oddaniem córki do adopcji, w tym wypadku do swojej siostry. Ma coraz mniej czasu. Lekarze bowiem wykryli u niej szybko postępującą i nieuleczalną chorobę, która odbiera jej wzrok. Jessie chce nawiązać kontakt z córką, móc ją poznać i zobaczyć, a co najważniejsze spędzić z nią tyle czasu, ile tylko może, wiedząc, że nieuchronna ciemność jest coraz bliżej. Mieszkanie pod jednym dachem z rodziną siostry sprawia, że dawno skrywane uczucia wychodzą na wierzch, a Jessie poznaje kogoś, kto rozbudza jej serce. Czy uda jej się pogodzić z przeszłością? Czy nowo odkryta miłość ją zmieni? Jak sobie poradzi z utratą wzroku?

„Zanim nadejdzie ciemność” to niezwykle wzruszająca książka, która porusza tematy ciężkie. Jednym z nich jest chociażby oddanie dziecka do adopcji. Sama decyzja była ciężka, a życie z nią pewnie jeszcze gorsze. Jedynym pocieszeniem w tym wszystkim była pełna świadomość, że córka trafiła do cudownej rodziny. Autorka powoli wprowadza nas w uczucia i myśli bohaterów, nie bombardując emocjami, ale spokojnie przedstawiając ich relacje, wzajemnie stosunki, urazy.

Każdy z nas ma bowiem przeszłość, zrobił w życiu rzeczy, których później żałuje, ale każdy zasługuje na drugą szansę. Jessie może ją uzyskać. Podziwiłam ją. Wiedza, że niedługo straci wzrok, nie będzie mogła kontynuować swojej pasji, przerażała ją, ale była silna. Pełna optymizmu mimo zbliżającej się osobistej tragedii. Jej niezłomna wiara była niezachwiana. Potrzebowała jednak pogodzić się z samą sobą i ludźmi, których zraniła. Luz okazała się pełną ciepła osobą, którą pokochałam od razu. Spełniała się w roli matki i żony, zapominając o sobie. W pewnym momencie jednak odżyła w niej potrzeba zrobienie czegoś dla samej siebie, a przypomniała jej o tym siostra. Oddziaływały na siebie nawet wtedy, kiedy nie mogły na siebie patrzeć.

„Zanim nadejdzie ciemność” to opowieść przepojona nadzieją i wiarą w to, co ma nadejść. Mimo niesprzyjających wiatrów trzeba odnaleźć w sobie siłę do dalszej walki. To również historia o miłość – matki do córki, siostry do siostry, kobiety do mężczyzny. Różne jej odcienie, blaski i ciemności, składają się na życie. A ono pełne jest różnych wzlotów i upadków. Autorka ukazuje nam, że po każdym bolesnym upadku ktoś wyciągnie do nas rękę. My musimy ją przyjąć.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Mira.

5/6

środa, 10 października 2012

"Królewska nierządnica" Gillian Bagwell


Poparta historycznymi faktami książka pani Bagwell to z pewnością powieść ciekawa, nie tylko ze względu na walory historyczne. Czy zwykła dziewczyna, która stała się prostytutką, mogła zajść na same wyżyny śmietanki towarzyskiej? Mogła i zdobyła to.

Nell Gwyn urodziła się, by powiedzieć delikatnie, w ubogim domu. Całe swoje dzieciństwo pracowała. Gdy opuściła ją ukochana siostra, Nell została zdana na siebie. Musiała znosić matkę, która wiecznie ją poniżała i na nic nie pozwalała. Pewnego dnia Nell stwierdziła, że woli się prostytuować i zarabiać na siebie, niż żyć pod jednym dachem z matką. I tak też czyni. Jej  pierwszy stosunek z mężczyzną odbył się w trakcie kilku minut, na sianie. Nell zamieszkała wraz z siostrą i stała się jedną z prostytutek. Dzięki temu poznała mężczyzn, którzy pomogli jej osiągnąć późniejszą pozycję.

Nell nie zabawiła długo w domu rozpusty. Ze względu na natarczywe spiskowania Jacka, mężczyznę burdelmamy, który nie tylko ją gwałcił, ale i bił, uciekła z jednym ze swoich klientów. Zapewnił jej dach nad głową i bezpieczeństwo, którego potrzebowała. Ale w pewnym momencie poczuła, że nie tego chce od życia. Spróbowała swoich sił w teatrze, co wychodziło jej znakomicie. W końcu stała się jedną z bardziej rozpoznawalnych aktorek teatralnych, a zachwycali się nie wszyscy, łącznie z królem. Splot wydarzeń sprawił, że trafiła do jego łoża. Czy Nell rozkochała w sobie króla? Czy dane jej będzie szczęśliwe zakończenie? Jak potoczą się jej losy?

„Królewska nierządnica” to zgrabnie napisana powieść, która nie pozwala oderwać się od snutej historii. Autorka bardzo umiejętnie wprowadza czytelnika w trudne życie Nell. Dziewczyna od samego początku miała pod górkę, a później było tylko gorzej, do czasu, gdy osiągnęła stabilizacje i mogła zacząć oddychać pełną piersią. Historia Nell jest poruszająca, trzymająca mocno za serce, a czytelnik w pewnym momencie łapie się na tym, że z całych sił jej kibicuje, marząc, by w końcu doczekała się swojego osobistego happy endu.

Bardzo podobały mi się postacie – niektóre niezrównoważone, niebezpieczne i pełne agresji, inne zaś osnute ciepłem i jasnością, jeszcze inne tajemnicze, ale niosące nadzieje. Nell uosabiała dla mnie siłę i wolę walki o dobry los. Pełna determinacji i chęci życia, dążyła do tego, by zrealizować swoje marzenia. I nawet jak je osiągnęła, zachowała w sobie świeżość i chęć niesienia pomocy potrzebującym. Nigdy nie zapomniała skąd się wywodzi. Obdarowywała miłością tych, którzy na nią zasłużyli.
„Królewska nierządnica” jest pozycją godną polecenia. Interesująca ze względu na historię, ale także lekkie pióro autorki, która ukazuje nam ówczesny świat z pełną brutalności szczerością, dzięki czemu w oka mgnieniu znajdujemy się na ulicach Anglii, czując atmosferę biedy, by po chwili przenieść się do teatru i widzieć rozgrywająca się scenę pełną uniesień. Książka ta z pewnością zadowoli każdego czytelnika – kobiety znajdą w niej wątki miłosne, mężczyźni kryminalne, pasjonaci liczne opisy przedstawiające realia epoki. Ale nie tylko o miłość tu chodzi, nie tylko o kryminał czy historię. Bo Nell nie była tylko nierządnicą, królewską kochanką czy też aktorką. Była kobietą pełną ideałów, marzeń i nadziei, a każdy dzień obejmowała czułymi ramionami mimo tego, że częściej przynosił jej smutki, niż radości.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Bellona.

5/6

niedziela, 7 października 2012

"Wejście w zbrodnię" Jill Hathaway


Co byście zrobili, gdybyście mogli na krótką chwilę wcielić się w kogoś innego? Zapewne po raz pierwszy bylibyście zachwyceni, pełni fantazji i marzeń, cudownie oderwanie od tego, co się dzieje wokół. Ale gdyby takie napady zdarzały się często, a wy nie mielibyście na nie wpływu? Cóż, można powiedzieć, że wtedy zaczynają się schody.

Sylvie to nastolatka, która według lekarzy cierpi na narkolepsje, czyli zasypianie w różnych miejscach o różnych porach dnia. Lekarze jednak nie wiedzą wszystkiego. Dziewczyna podczas tych epizodów przenosi się w ciała innych i ogląda świat ich oczami. Trzyma ten sekret dla siebie, ze względu na strach przed wysłaniem do psychiatry.  Próbuje zachowywać się normalnie, żyć normalnie. Biorąc pod uwagę to, że jej życie wcale nie jest normalne.

Wszystko się zmienia w dniu, kiedy wchodzi w skórę mordercy. Sylvie może wcielać się w osoby, z którymi miała kontakt, albo z tymi, którzy na swoich rzeczach zostawili dość mocny ślad emocjonalny. Oczami mordercy widzi ofiarę, nie jest jednak w stanie nic zrobić. Jest bezsilna. Sprawę pogarsza to, że ofiarą jest przyjaciółka jej siostry. Wszyscy twierdzą, że to samobójstwo. Tylko morderca i Sylvie znają prawdę, ale ani jedno, ani drugie nie może tego powiedzieć głośno.

Sylvie postanawia na własną rękę dociec, kto za tym stoi. Jej przekonanie pogłębia się po następnym „zamachu”. Dziewczyna obawia się, że następną ofiarą może być jej siostra. Jest w stanie zrobić wszystko, by zapobiec kolejnym morderstwom. Czy jej się to uda? Czy Sylvie dojdzie do prawdy? A co jeśli zaważy ona na jej życiu? Może mordercą jest ktoś, kogo bardzo dobrze zna?

„Wejść w zbrodnię” to książka skierowana do czytelnika nastoletniego, ukierunkowana na jego problemy, choć nie sądzę, by starszy czytelnik nie był w stanie jej „przyswoić”. Akcja jest szybka, wartka, przenosi nas z jednego wątku do drugiego, nie dając odpowiedzi na nurtujące pytania zbyt szybko. Jednym słowem – jest ciekawie. Ale mimo tego, że jest ciekawie, czegoś mi w niej zabrakło, jakiegoś ognia, mocniejszych wrażeń. Skoro główna bohaterka ma jakąś moc, jest bowiem w stanie zaglądać w życie innych osób, patrzeć na świat ich oczami, to fabuła mogłaby nabrać większych kolorów.

Brakowało mi jakiegoś kulminacyjnego momentu, wybuchu, fajerwerków, zwieńczenia całości. Dostałam bowiem tylko jej namiastkę. Mimo wszystko nie straciłam na nią czasu. Mimo tych niedociągnięć myślę, że to dobra książka. Nie genialna, nie porywająca, ale interesująca. Ciekawym zabiegiem było obdarowanie Sylvie darem lub też przekleństwem – dwojako można na to patrzeć.
Uważam, że czytelnicy nie będą się przy niej nudzić, ale też nie zostaną oczarowani. Ale czy zawsze trzeba na to liczyć?

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Bellona.

4/6

wtorek, 2 października 2012

"Wieczna miłość" J.R Ward


Po raz kolejny mogłam spotkać się z Bractwem Czarnego Sztyletu. W tomie trzecim głównym bohaterem jest Zbhir, najtrudniejszy ze wszystkich braci i najbardziej niebezpieczny. Jego historia naznaczona cierpieniami, ukształtowała trudny charakter wampira  stworzyła barierę między nim, a resztą świata. Wydawałoby się, że owa bariera jest nie do pokonania. Ale jak to w życiu bywa, nie możemy skazywać się na wieczne cierpienie.

Bella, sąsiadka Mary, zostaje porwana przed reduktorów. Na odsiecz rusza Zbhir ze swoim bratem bliźniakiem. Nikt nie może pojąć dlaczego Zbhir tak bardzo przejmuje się cywilem. Jego opętańcze pragnienie odszukania kobiety staje się powoli obsesją. Gdy w końcu mu się udaje, Bella okazuje mu swoje względy, ze wszystkich sił próbując zbliżyć się do niedostępnego wampira. On jednak nie może pojąć, dlaczego Bella chce właśnie jego. Czas, który spędził u Posiadaczki wytworzył w nim mur. Mur tak silny, że nawet Bella nie jest w stanie go pokonać.

W Zbhirze zachodzą jednak zmiany. Powolne, ale sukcesywne. Najmroczniejszy z braci bowiem stracił głowę i zakochał się. Miłość ta przeraża go i fascynuje. Chwile spędzone z Bellą są dla niego lekiem i balsamem na strapioną duszę. Ale czy ta miłość jest w stanie pokonać ciemność wspomnień? Czy Belli uda się „nawrócić” Zbhira?

Pani Ward znowu serwuje nam dawkę szaleńczych przygód, nieokiełznaną wędrówkę w głąb mrocznych umysłów. Opowieść o miłości i walce w imię lojalności i więzów, które nie koniecznie łączą się przez krew. Seria o braciach podbija miliony serc i będzie podbijać je dalej ze względu na oryginalność w prowadzeniu akcji oraz nieszablonowym motywom.

W tej części można przyjrzeć się Zbhirowi. Fascynował mnie od samego początku. Ale w poprzednich częściach nie rozumiałam jego zachować. Po trzecim tomie w końcu wiem, jak trudna i jak bolesna była jego historia nim trafił do Bractwa. To, co mu się przydarzyło, wywarło niesamowicie mocny wpływ na to, kim stał się później. Na szczęście nie ma takiej siły, która oparłaby się miłości i serce Zbhira w końcu zaczyna bić ze wzmożoną siłą. Co do Belli – nie byłam w stanie wyrobić sobie o niej zdania, aż do tego momentu. Podziwiałam jej wolę walki o Zbhira. Nie poddawała się nawet wtedy, kiedy wydawało się, że walka jest bezsensowna. Pasują do siebie idealnie.

Autorka wrzuca nas w wir wojny. Reduktorzy rosną w siłę. Coraz mocniej atakują, zadając ciężkie rany. Bracia muszą sprostać zadaniom, które coraz silniej ciążą im na sercach. Czy uda im się pokonać wroga? Czy odzyskają upragniony spokój?

Tego nie wiem, wiem jednak, że w każdym tomie możemy obserwować jak nadzieja wzrasta. Jak mocna jest ich wiara nie tylko w siebie, ale i w swoją misję. I co najważniejsze – odnajdujemy tutaj siłę, tę pochodzącą nie z mięśni, ale z serca. Kolejny, świetny tom!

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Videograf II

6/6

czwartek, 20 września 2012

"Tajemnice Słowian" Leszek Matela


Każdy z nas powinien znać swoje korzenie – tak powiadała moja babcia. I coś w tym jest. Nie chodzi przecież o to, żeby od deski do deski znać wszystko, ale jednak wiedzieć co nie co. O Słowianach mówi się w szkole, coraz więcej słyszy w mediach, bo środowiska neopogańskie coraz śmielej rozpowiadają o swojej wierze i kulturze, które wdzięczne propagują. Dlaczego by nie?

Dodaj nabycia
Książka Leszka Mateli „Tajemnice Słowian” przybliża czytelnikowi owe zagadnienia. Mówi nie tylko o samych Słowianach i ich pochodzeniu, ale również dużą część książki poświęca ich kulturze i religii, która moim skromnym zdaniem, jest niesamowicie ciekawa. Opisy kultów, tajemniczych miejsc, nazw bóstw – może trochę przytłaczać. Jest tego trochę, tym bardziej, że Słowianie byli politeistami i czcili nie tylko bogów, ale również przyrodę.

W książce więc znajdziemy wiele informacji, których nie możemy dowiedzieć się ze szkoły. Autor w sposób bardzo przystępny przedstawia czytelnikowi procesy, które kształtowały ich kulturę, opisuje święta i związane z nimi tradycje. Skupia się nie tylko na duchowej ścieżce, dla zachowania równowagi ukazuje również ich życie codzienne. Możemy więc dowiedzieć się jakie stroje lubili, jak jedli, co pili i dlaczego tak bardzo lubili piwo.

Słowianie do tej pory, mimo wielu publikacji, nie tylko Leszka Mateli, są nadal zagadką, którą warto zgłębić, tym bardziej, że w Polsce było ich tak wielu. „Tajemnice Słowian” to książka niesamowicie ciekawa, nie tylko pod względem popularnonaukowym, ale również ze względu na wartości, które ma na celu przekazać odbiorcy. Poznawanie świata, budowanie swojego poglądu, interesowanie się tym, co nas otacza – to jedna, a posiadanie świadomości o tym, skąd się pochodzi, to drugie.

Leszek Matela w sposób interesujący i nie nużący prowadzi nas przez epokę Słowian, ukazując to, co wiedzieć powinniśmy, to, o czym nie mieliśmy pojęcia i to, co gdzieś w nas w środku tkwi. Książka godna polecenia.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Studia Astropsychologii

5/6

niedziela, 9 września 2012

"Smak hiszpańskich pomarańczy" Kim Lawrence, Kathryn Ross, Chantelle Shaw


Miłość. Jedno słowo, a tyle znaczeń. O miłości marzymy od dziecka, wierząc, że jej nadejście będzie zwiastowało zaczarowany i szczęśliwy czas. O miłości myślimy przed spaniem i po wstaniu. Miłość jest motywem napędzającym ludzi do działania. Bez miłości trudno jest żyć. „Smak hiszpańskich pomarańczy” to trzy opowieści, w których miłość gra rolę pierwszoplanową.

Pierwsza z nich to historia Lily – kobiety zamężnej, która w podróż poślubną udaje się… sama. Jej mąż niestety nie mógł do niej dotrzeć. W podróży tej poznaje niesamowicie przystojnego Hiszpana, który zawrócił jej w głowie na tyle, że wdała się w romans. Co gorsza, zakochała się w nim. Jednak zbliża się czas powrotu do domu, a to, co w nim zastała, wcale nie napawa entuzjazmem. Okazuje się bowiem, że mąż zdradzał ją na prawo i lewo. Na domiar złego jakiś czas później Lily traci dziecko.  Wydawałoby się, że wszystko jest przeciwko niej. Los jednak jest przewrotny. Gdy przyjaciółka proponuje jej uroczy weekend z dala od ludzi, Lily zgadza się, by choć na chwilę zapomnieć o rzeczywistości. Nie wie jednak, że na jej drodze los znowu postawi uroczego Hiszpana.

Druga opowieść toczy się w Barcelonie. Carrie jest niezastąpioną specjalistką od reklamy. Właśnie dostała duże zlecenie, które nie może przejść jej obok nosa. Od tego bowiem zależy jej kariera. Po tragicznej śmierci brata, została opiekunką jego córki, co nie spodobało się szefostwu. Carrie musi teraz wykazać się, by ugruntować swoją pozycję. W tym celu leci do klienta, Santosa, by przedstawić mu swoją ofertę. W samolocie poznaje czarującego Latynosa, któremu podczas rozmowy wyjawia swoje plany na kampanię reklamową. Wyobraźcie sobie jej zdziwienie, gdy okazuje się, że mężczyzna z samolotu to jej klient. Carrie zostaje postawiona pod murem, ponieważ Santos stawia warunki, które musi spełnić, by kampania doszła do skutku.

Ostatnie opowiadanie to historia zdesperowanej Grace, która próbuje uratować ojca od długów. W tym celu udaje się do znienawidzonego Javiera, prosząc o litość i obiecując jednocześnie, że to ona będzie spłacać dług ojca. Javier po długim namyśle decyduje się przyjąć jej ofertę. Proponuje jej prace. Grace ma wyjść za niego za mąż i przez rok udawać sielankę. Jeśli się zgodzi, dług ojca pójdzie w niepamięć. Jednak czy Grace zdoła wytrzymać tyle czasu?

„Smak hiszpańskich pomarańczy” to opowieści niekiedy zabawne, niekiedy wzruszające. W każdej z nich odnajdziemy nadzieję na lepsze jutro i wiarę w poprawę losu. Bohaterki tych historii to silne i pewne siebie kobiety, które w jakiś sposób zostały postawione przed trudnymi wyborami. Wiedząc, że każdy z nich może okazać się nietrafny, podejmowały owo ryzyko, by nie stać w miejscu.

Uważam, że książka ta jest ciekawą pozycją dla tych, którzy nie boją się kwaśnych smaków miłości – w różnych odcieniach i pod różną postacią. Książka ta bowiem nie jest jedynie miłosną drogą, po której stąpa się szybko i gładko. Na tej ścieżce często pojawiają się wyboje, ale całkiem inaczej pokonuje się ją z wiedzą, że na samym końcu znajduje się ktoś, kto sprawia, że serce bije szybciej, a smutek odchodzi tak szybko, jak przybył.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Mira.

5/6

środa, 5 września 2012

"Powiedz dobranoc bezsenności" Dr Gregg Jacobs


Bezsenność jest straszna. Przewalanie się z boku na bok i próba zmuszenia się do zażycia snu może być wyczerpująca i stresująca, nie wspominając o tym, że w pewnym momencie nie pozwala na normalne funkcjonowanie organizmu. Jak więc się przed tym bronić? Czy w ogóle istnieje jakiś sposób na pozbycie się tego dręczącego problemu? Istnieje. Bezsenność dotyka wielu ludzi, z wielu powodów. Wszystkich ich jednak łączy jedno – chęć spokojnego snu. Doktor Greg Jacobs postanowił im pomóc.
Dodaj nabycia


Czy można więc w prosty sposób pozbyć się bezsenności? Doktor Jacobs już na studiach zainteresował się owym problemem i obmyślił sposób na pozbycie się go. Walka z zaburzeniami snu powinna rozpocząć się od odrzucenia środków nasennych i spróbowania technik naturalnych. Jak wiadomo, człowiek pozbawiony przez dłuższy okres snu jest wycieńczony, znerwicowany, a w pewnym momencie występują u niego halucynacje, które doprowadzają go na skraj załamania nerwowego.

Autor opracował więc swój plan. Książka podzielona jest na trzy części i w każdej z nich dowiadujemy się nowych, ciekawych rzeczy na temat samego snu oraz jego zaburzeniach. W pierwszej autor wysnuwa wnioski na temat medycyny i jej wkładu w leczenie bezsenności. To w tym miejscu dowiadujemy się o lekach nasennych – autor przedstawia zagrożenia wynikające z ich zażywania. Część druga poświęcona jest technikom, które mają na celu wspomóc pacjenta w zdrowym śnieniu, a część trzecia to przedstawienie badań na temat zaburzeń snu.

Autor w sposób przejrzysty i klarowny tłumaczy czytelnikowi, jak radzić sobie z problemem. Opisuje wszystko dokładnie, nie używając trudnych słów, ale tak, by każdy mógł zrozumieć, co miał na myśli. Dzięki temu nawet medyczne wzmianki nie sprawiają nam trudności. Choć informacje na temat samego snu w pewnym momencie nas przytłaczają, autor rekompensuje nam to dużą ilością wiedzy, która jest pomocna w radzeniu sobie z bezsennością.

Myślę, że to ciekawa propozycja dla tych czytelników, którzy chcieliby się dowiedzieć więcej na temat zagadnień związanych z samym snem i tych, którzy pragnęliby pomóc sobie zdrowo śnić. Autor bowiem przedstawia nam swoją teorię, opierając ją na doświadczeniach ze swoimi pacjentami. Sama nie mam problemu z bezsennością, ale uważam, że ta pozycja z pewnością przyda się tym, którzy ten problem mają. Z pewnością nie pożałujecie.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości StudiaAstropsychologii
4/6

poniedziałek, 3 września 2012

"Q.Ponadczasowa historia miłosna" Evan Mandery


Kim jest Q? Zaczęłam się nad tym zastanawiać, zanim wzięłam książkę do ręki. Jej opis zwyczajnie mnie zaintrygował i stwierdziłam, że może tym razem autor zaserwuje czytelnikowi coś innego, oderwanego od tych wszystkich miłosnych historii, które na dobrą sprawę mają jedną i tą samą fabułę, jedynie inaczej skrojoną słownie. Więc Q sprawiła, że zaczęłam z ciekawością wertować stronice. Kim jest Q?

Q to kobieta, w której zakochuje się główny bohater książki – nauczyciel i pisarz, który chciałby osiągnąć sławę i mieć grono wiernych fanów. Q fascynuje go od samego początku, a miłość bohatera rośnie wraz z głębszym poznaniem dziewczyny. I to nie tylko piękno zewnętrzne zamracza mężczyznę. W tym wypadku bardziej skupia się on na jej wewnętrznym świetle, które przyciąga go jak ćmę, chcącą leniwie wylegiwać się w tej jasności.  Wszystko układa się między nimi wręcz śpiewająco, do dnia, w którym bohater natyka się na samego siebie, tyle że z przyszłości. Ale nawet nie to jest najbardziej zaskakujące. Bohater w wieku starszym przestrzega młodego siebie przed związkiem z Q. Twierdzi, że nic dobrego z tego nie wyjdzie, a wręcz przeciwnie – obydwoje zapadną się w machinę pełną cierpienia i nieszczęścia, która ich zniszczy. Młody bohater nie wie, co o tym wszystkim myśleć. Jak mógłby zostawić Q? Jedyną miłość jego życia, kobietę, która sprawia, że każdy dzień staje się piękniejszy? A jeśli jest w tym jakaś racja? Ślub niemalże doprowadzony jest do samego końca. Nic nie stoi na drodze ich miłości, prócz samego pana młodego. Czy to wszystko jest prawdą, czy jedynie fikcją?  Czy bohater podda się i opuści Q, by nie dopuścić do lawiny nieszczęść? Czy poświęci miłość dla większego dobra?

„Ponadczasowa historia miłości” to opowieść nietuzinkowa, fantastycznie skrojona i trzymająca czytelnika w niepewności do samego końca. Nie chodzi tu jedynie o wybór między miłością, a samotnością, która czeka bohatera po opuszczeniu Q. W międzyczasie przewija się wiele filozoficznych pytań o sens życia, o jego przebieg, o egzystencjalne wybory między tym, co jest, a tym, co mogłoby być. Autor wpuszcza w czytelnika lawinę słów, która sprawia, że zastanawianie się nad samą treścią książki nie sprowadza się jedynie do kibicowania bohaterom, a próbą zrozumienia konsekwencji decyzji, które zostały podjęte. Czy opuszczenie Q sprawi, że wszystko się dobrze ułoży? Czy może będzie to błąd?

Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że Evan Mandery zaserwował nam powieść nowatorską, która do relacji damsko-męskich podchodzi w sposób całkowicie różniący się od tych, którymi jesteśmy bombardowani z każdej strony. Jednak w książce tej nie wszystko sprowadza się do miłości i nie tylko ona staje się motywem przewodnim, choć to od niej wszystko się zaczyna. Miłość w końcu jest siłą, która napędza nas do działania. Co się jednak z nami staje, gdy owej siły braknie? Czy jesteśmy w stanie podnieść się i iść dalej?

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa SQN

5/6

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

"Jest legendą" antologia


Richarda Mathesona pewnie znacie z kultowej książki, która niedawno została zekranizowana z Willem Smithem w roli głównej. Mowa tutaj o „Jestem legendą”. Autor jednak był również świetnym scenarzystą, który zyskał sławę dzięki „Strefie mroku”.  Kilku pisarzy stworzyło antologię, która ma na celu upamiętnienie Mathesona oraz jego twórczości.

Mamy więc piętnaście opowiadań – jednych bardzo strasznych, innych zaskakujących, ale każde z nich sprawi, że poczujecie gęsią skórkę. Ciekawym posunięciem okazało się streszczenie utworów Mathesona pod każdym z opowiadań. Dzięki temu jeszcze bardziej przybliżona została sylwetka autora, a dla laika, który nie miał z nim wcześniej styczności, pozwala to na minimalne choć poznanie jego twórczości.

Każde z nich jednak ma w sobie coś finezyjnego, a wśród autorów, którzy stworzyli opowiadania do tej antologii nie sposób nie wymienić takich nazwisk jak Stephen King czy też Ramsey Cambell. Z pewnością zachęci to ich fanów, ale również tych, którzy lubią się od czasu do czasu dobrze przerazić. Autorzy bowiem przenoszą nas w świat pełen mroku i strachu, pełen grozy oraz napięcia, która nie pozwala czytelnikowi się oderwać. Bohaterowie każdego z opowiadań zapadają w pamięć, a ich różnorodność sprawia, że każdy znajdzie w nich coś dla siebie.

Oprócz grozy autorzy serwują również sceny przemocy oraz erotyzmu. Wirujące w powietrzu emocje, plejada postaci, dziwne stosunki międzyludzkie, wyczucie w dawkowaniu napięcia, świat pogrążony w ciemności i wszędobylskie uczucie strachu – to wszystko znajdziecie w tej antologii.

Uważam, że jest to dobra książka. Nie tylko dla tych, którzy lubią się bać. Autorzy zebrali się, by upamiętnić jednego z kultowych pisarzy. Myślę, że czytelnicy odkryją tutaj nie tylko grozę, ale również ciekawe i fascynujące opowieści, z których później mogłyby wyrosnąć niesamowite książki. Warto więc zapoznać się z „Jest legendą”, a na pewno nie pożałujecie.

Ksiązkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa SQN

5/6

czwartek, 23 sierpnia 2012

"Książę złodziei" Deborach Simmons


Georgiana jest młodą, bardzo błyskotliwą kobietą, która w przyszłości chce zostać prywatnym detektywem, by pomagać innym. Jej kariera póki co rozwija się jedynie w jej marzeniach, ponieważ w Bath – cichym i urokliwym miejscu, nie ma zbyt wiele spraw, które mogłyby zostać rozwiązane przez detektywa. Wszystko zmienia się pewnego dnia, gdy do owej miejscowości przyjeżdża znany w świecie Ashdowne.

Georgiana wraz z rodziną znajdują się na bankiecie u lady Culpepper, gdy giną szmaragdy o wielkiej wartości. Wszyscy są zszokowani, ale Georgiana na myśl o przygodzie, rozpromienia się, i całym sercem wdaje się w skomplikowaną grę, która ma doprowadzić ją do złodzieja. Nie wie jednak, że na jej drodze stanie przystojny i olśniewający markiz, który zburzy jej spokojny i ułożony świat.
Kobieta znajduje trzech podejrzanych. Jest pewna, że jeden z nich to złodziej. Jednak młodej Georgianie trudno jest dojść do miejsca sprawy, tym bardziej, że poszkodowana wynajęła jednego z lepszych detektywów. Georgiana jednak się nie poddaje, a gdy markiz Ashdowne proponuje jej współpracę, nie waha się jej przyjąć. Myśli, że dzięki jego koneksjom, łatwiej jej będzie dostać się do miejsc, do których sama nie miałaby wstępu. Markiz jednak po pewnym czasie ma swoje plany wobec młodej pani detektyw. Jak skończy się ta przygoda? Czy Georgianie uda się ustalić tożsamość złodzieja? I dlaczego Ashdowne tak bardzo In tresuje się kradzieżą?

W książce Deobrah Simmons znajdziemy wszystko, co byśmy chcieli znaleźć w romansie historycznym, choć nie do końca jest to jedynie romans. Autorka bowiem nie skupia się w całej mierze na pokazaniu uczuć bohaterów, ale również wplata ich w różne intrygi, by dodać pikanterii całej sytuacji. Georgiana i Ashdowne długo będę musieli czekać na okazanie sobie względów, dzięki temu obserwowanie ich poczynań oraz zabawnych wydarzeń, w których biorą udział, staje się bardziej ciekawe.

Postacie, jakie autorka stworzyła, są wyraziste. Georgiana jako młoda i pełna werwy kobieta bardzo szybko zyskała sobie moją sympatię. Jej upór w dążeniu do celu był godny podziwu. Ashdowne zaś jak to zwykle z mężczyznami bywa, z początku lekko gburowaty i tajemniczy, szybko zaczął się zmieniać z ponuraka w sympatycznego dżentelmena pod okiem Georgiany.

„Książę złodziei” to również złodziej czasu, bowiem jak ktoś raz do książki przysiądzie, nie będzie mógł się oderwać. Pełna ciekawych zwrotów akcji, intryg, zabawnych sytuacji i potyczek słownych, a wszystko okraszone wirującą w powietrzu miłością to dobry sposób na spędzenie wieczoru z filiżanką herbaty w ręku. Szczerze polecam.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Mira.

5/6

sobota, 11 sierpnia 2012

"Siedem duchowych praw superbohaterów" Deepak Chopra i Gotham Chopra


Mało jest osób, które kiedyś nie pasjonowały się przygodami superbohaterów, lub też nie chciały stać się jednym z nich. Komiksy oraz na ich podstawie tworzone filmy i seriale rozpalały wyobraźnie widzów. Gdyby zapytać jakiegokolwiek przechodnia o to czy zna Supermena albo Batmana, odpowiedź może być tylko jedna. Dlaczego jednak superbohaterowie są tacy popularni? Dlaczego nieprzerwanie stają się nie tylko wzorem do naśladowania, ale także symbolem waleczności, uporu i dobra?
Do nabycia

Na to i wiele innych pytań próbowali odpowiedzieć Gotham oraz Deepak – syn i ojciec, z czego ten pierwszy od zawsze zafascynowany był historią superbohaterów, a drugi dojrzewał do tego, by ich zrozumieć. W swojej książce „Siedem duchowych praw superbohaterów” przedstawiają czytelnikowi nie tylko swój pogląd na ich temat, ale również ukazują nam, dzięki czemu superbohater jest superbohaterem.

Wiadome jest, że podstawą istnienia jest równowaga. Dlatego właśnie mamy dobro i zło, ciemność i jasność – świat działa na zasadzie kontrastów. Autorzy książki bazując na kulturze wschodu opisują, jakie prawa superbohaterowie w sobie mają. To właśnie one sprawiają, że Supermen jest taki, jaki jest. To dzięki nim zachowują równowagę i stają naprzeciw zła za każdym razem, gdy grozi światu. Owe prawa jednak nie stosuje się jedynie względem herosów znanych z komiksów – bowiem przyswajając sobie wiedzę z tej książki i ty możesz się nim stać.

Otóż nie ma w niej jedynie suchego opisywania owych praw. Autorzy posunęli się dalej oraz dali nam, czytelnikom, ćwiczenia, które mają pomóc w uzyskaniu wewnętrznej równowagi oraz staniu się jednym z wyżej wymienionych bohaterów. Owe ćwiczenia oraz umiejętność wykorzystywania tych praw w życiu codziennym są najlepszą drogą do tego, by stać się herosem naszych czasów.

Nie spodziewajcie się jednak wyskakujących z waszych rąk płomieni lub też umiejętności latania. Siła bohatera bowiem pochodzi nie z jego nadprzyrodzonych mocy, a z serca – jeśli jest w nim dobro i chęć niesienia pomocy potrzebującym. Więc by stać się herosem nie potrzebujesz nic ponad to, co już masz w zasięgu ręki.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Studia astropsychologii

4/6

sobota, 28 lipca 2012

"Czarny brylant" Candace Camp


Powieści historyczne z zarysowanym romansem w tle coraz częściej mi się podobają. Może jest to zasługa tego, że wybieram autorki, które zyskały nie tylko popularność, ale również grono fanów dzięki swojej pomysłowości i umiejętnie prowadzonej akcji. Tak samo było tym razem. Candace Camp zaliczam do grona autorek romansów, które będę czytać w ciemno. „Czarny brylant” to pierwsza książka tej autorki, która wpadła mi w ręce. I choć z początku zachwyciłam się cudowną okładką to później zafascynowała mnie sama fabuła.

Anglia XIX wieku. Jak wiadomo słynęła z próżnej arystokracji, która w nosie miała wszystko, co się wokół nich działo. Rodzina Morelandów jednak jest całkowicie inna. Każdy jej członków o coś walczy. Niektórzy o wolność dla kobiet i służby, inni o godne życie. Wszyscy jednak są niesamowicie błyskotliwi i inteligentni, a rodzinne dobro stawiają na pierwszym miejscu.

W tej rodzinie właśnie urodziła się Kyria, główna bohaterka książki, którą poznajemy w momencie przygotowywania ślubu swojej siostry, Olivii. Dziewczyna bowiem przejęła wszystkie obowiązki i całą swoją energię poświęciła tylko temu jednemu celowi. Brak czasu dla samej siebie sprawia, że Kyria robi się nieostrożna i pewnego dnia spada z drzewa. Przed bolesnym upadkiem ratuje ją przystojny Rafe, przyjaciel pana młodego. Od tego momentu między tym dwojgiem zaczyna coś iskrzyć.

Jednak coś wisi w powietrzu, a niedługo rodzinny spokój zostanie zburzony. Otóż w noc ślubu Rafe widzi zbliżającego się do posiadłości Morelandów mężczyznę, który nagle zostaje zaatakowany przez innego i śmiertelnie raniony. W rękach ofiary znajduje się zawiniątko. Rafe próbuje dowiedzieć się, o co w tym wszystkim chodzi, ale posłaniec w ostatnich swoich słowach wyjawia, że owo zawiniątko ma trafić w ręce Kyrii. Okazuje się, że jest to piękna rzeźbiona szkatułka z czarnym brylantem. Posiadanie jej przynosi wiele dziwnych i niewyjaśnianych zdarzeń. Kyria wraz z Rafem postanawiają odkryć kto jest darczyńcą szkatułki. Czy uda im się odkryć prawdę? Czy zbliżą się do siebie?

Książka „Czarny brylant” to nie jest romans. To raczej powieść sensacyjna z dużą dawką intrygi i podszyta jedynie wątkiem miłosnym, który w żaden sposób nie jest mdły, ani przytłaczający. Autorka dawkuje czytelnikowi napięcie, by w pewnym momencie zacząć zrzucać na niego lawinę wydarzeń, która nie może zostać wstrzymana. Zaś motyw kryminalistyczny w wydaniu pani Camp nadaje swoistej pikanterii całemu tłu ksiązki.

„Czarny brylant” czyta się niesamowicie szybko, z wypiekami na twarzy, z nadzieją na szybkie poznanie prawdy. Kyria od razu przypadła mi do gustu i wraz z nią przechodziłam fascynację niemożliwie przystojnym Rafem. Cała rodzina Morelandów wzbudziła we mnie ciepłe uczucia i stała się w pewnym momencie bardzo prawdziwa, dzięki swoim charakterom oraz poglądom.

Książkę polecam każdemu, bo każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Duża dawka emocji, wielka intryga, miłość w tle, sceny erotyczne zdecydowanie plus 18 oraz dynamizm postaci – jednym słowem wszystko, co jest w stanie czytelnika zafascynować. Szczerze polecam!

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Mira.

5/6





poniedziałek, 23 lipca 2012

"Kodeks Bracholi" Barney Stinson i Matt Kuhn


Z serialem „Jak poznałem waszą matkę” jestem na bieżąco, toteż wiadomość o pojawieniu się książki Stinsona na rynku od razu wywołała wielki uśmiech na mojej twarzy. Po pierwsze ze względu na to, że Barney zawsze poprawiał mi humor. Po drugie stwierdziłam, że książka ta może być dość ciekawym doświadczeniem.


Artykuł 2 „Brachol zawsze może zrobić coś głupiego, pod warunkiem, że reszta Bracholi zrobi to razem z nim.”

Barney Stinson jest jednym z głównych bohaterów serialu. Odznacza się wieloma rzeczami, między innymi tym, że zawsze chodzi w garniturze i wyrywa każdą laskę, którą uzna za gorącą. Na początku wyjaśniono pojecie brachol oraz zarysowano genezę. Takim sposobem poznaliśmy trochę inną historię Kaina i Abla oraz wojny trojańskiej.

„I wszelkie wygody znajdowały się w ogrodzie. Owoce, woda, towarzystwo. Lecz pewnego dnia  Adam  natknął się na nagą laskę Ewe i zapragnął jej listka oliwnego. I tak Adam udał się z Ewa za jabłoń, aby poznać ją lepiej, zupełnie olewając swojego Brachola – Filipa, który miał bilety na New York Knicks tuż przy parkiecie.”

W dalszej części książki pojawiają się krótkie sentencje, złote myśli, mające na celu ukazanie zachowań bracholi w stosunku do siebie i innych. Barney z sobie znanym wyczuciem i humorem opisuje różne sytuacje, wprawiające czytelnika w rozbawienie. Przy nie jednej z sentencji niemal zadławiłam się ze śmiechu. Niektóre z nich znałam z serialu. Nie zmienia to jednak faktu, że potencjał książki jest ogromny, a fani „Jak poznałem waszą matkę” będą mieli niezły ubaw. Cała książka stylizowana jest na kodeks. Wskazują na to nie tylko „artykułu” ale również zwroty prawnicze.  Ponadto często pojawiają się dopiski do artykułów.

Artykuł 37 „ Brachol nie jest zobligowany do otwierania drzwi przed kimkolwiek. Skoro kobiety mogą mieć swoją własną profesjonalną ligę koszykówki, to mogą też otwierać sobie drzwi. One naprawdę nie są aż takie ciężkie.”

Wielkie brawa należą się za oprawę graficzną. Nie dość, że okładka przyciąga wzrok to i w środku jest dość niekonwencjonalnie.  Boki stron są ciemniejsze, czcionki rozmieszczone symetrycznie, ba, nawet pojawiają się obrazki i tabele. Nic dodać nic ująć.

Artykuł 57 „Brachol nigdy nie ujawnia wyniku wydarzenia sportowego drugiemu Bracholowi, chyba że rzeczony Brachol trzy razy potwierdził, że chce go usłyszeć.”

Humor Stinsona ujawnia się tutaj niemalże w każdym słowie. Jestem niesamowicie ciekawa kolejnych książek z cyklu współpracy Stinson – Kuhn. Z pewnością okażą się strzałem w dziesiątkę tak samo jak „Kodeks Bracholi”. Nie jest to bowiem książka jedynie dla mężczyzn, bo i kobiety znajdą tutaj coś dla siebie. Niekiedy teksty, które je rozśmieszą, niekiedy takie, które ją zjeżą, ale za każdym razem nie będzie mogła powstrzymać się przed uśmiechem. A to już duży sukces. Polecam każdemu - nie tylko bracholom :)

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa SQN

5/6

piątek, 13 lipca 2012

"Ludzie z bagien" Edward Lee


Z twórczością Edwarda Lee spotkałam się już przy okazji książki „Sukkub”. Już wtedy wiedziałam, że nie będzie to ostatnia lektura tego autora, którą będę chciała przeczytać. I tak też się stało. Do „Ludzi z bagien” podchodziłam z wielką dozą zainteresowania i ciekawości. Z jednej strony bowiem wiedziałam, czego mogę się spodziewać, ale z drugiej miałam nadzieję, że autor mnie czymś zaskoczy. Jak więc to było?

Przenosimy się do zabitej deskami dziury – Cirk City. Tutaj nic się nie dzieje, wydaje się, że nawet psy nie chcą się tam krzątać. Jedynie policjant Phil czuje się tam jak w prawdziwym domu. Dlaczego? Otóż jest to jego miasto rodzinne. Wyprowadził się stamtąd i zaczął pracę w Wydziale Narkotykowym. Gdy jednak został oskarżony o zamordowanie dziecka podczas akcji, jego kariera przyblakła, a sam Phil został zmuszony do powrotu do Cirk City i objęcia tam stanowiska policjanta.

Jak to bywa z powrotami, żaden nie jest łatwy. Za Philem przychodzą również bolesne wspomnienia związane z byłą ukochaną oraz tajemniczą chatą. Mężczyzna jednak poświęca się swojej pracy a jego zadaniem staje się rozwiązanie grupy narkotykowej – Bagnowych. Ludzi, którzy uprawiają kazirodztwo przez co są zdeformowani i zmutowani.  W momencie gdy Phil odkrywa obdarte ze skóry zwłoki, rozpoczyna się prawdziwe śledztwo i mrożące krew w żyłach poszukiwania zabójcy. Czy uda mu się odnaleźć sprawcę?

Tak samo jak przy „Sukkubie” tak i tutaj przez całą książkę miałam ciarki na rękach i zastanawiałam się, jak autor poprowadzi to wszystko do końca. W sposób bardzo autentyczny i makabryczny jednocześnie przedstawia swoją opowieść, przez co czytelnik wyczuwa w powietrzu tę napiętą atmosferę i pełne lęku oczekiwanie na rozwiązanie zagadki. Książka pełna jest drastycznych opisów, o których się nam nawet nie śniło. Przez połączenie różnych elementów Lee sprawia, że nawet najbardziej obrzydliwe tematy nie pozwalają czytelnikowi odłożyć książki na bok. Zwyczajnie trzeba dotrwać do końca.

Lee przedstawia nam świat całkowicie mroczny, zły do szpiku kości, przepełniony obawami i sekretami, kazirodztwem i strachem – jednak najgorsze w tym wszystkim jest to, że ukazuje  nam ciemną stronę człowieka. Jest to horror, który oscyluje wokół tego, co człowiek może zrobić – nie potwór z szafy, a człowiek, taki jak my. I chyba to jest najbardziej przerażające w tym wszystkim.

„Ludzie z bagien” to książka mocna, dosadna, obrzydliwa, pełna działających na wyobraźnie opisów, stworzona dla ludzi o naprawdę żelaznych nerwach. Podejrzewam, że nie każdy jej podoła, ale miłośnicy gatunku z pewnością znajdą w niej coś dla siebie. Mimo tych wszystkich straszności – szczerze ją polecam, ponieważ Lee pisze niesamowicie przekonywująco, a od jego książek nie sposób się oderwać.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Replika.

5/6

piątek, 6 lipca 2012

"Tomasz alias 12" Patryk Omen


Czasami trudno jest uwolnić się od pewnych nawyków czy też przyzwyczajeń. Jednak schody zaczynają się w momencie, gdy owe nawyki przemieniają się w maniakalne obsesje, od których nie sposób jest uciec. Co można wtedy zrobić? Chyba każdy obsesją ogarnięty zadaje sobie to pytanie. W „Tomasz alias 12” główny bohater cierpi na obsesję względem liczby 12. Dziwne? Cóż…

Więc bohater książki podąża za 12-stką. Widzi ją wszędzie, a jeśli jej nie widzi, to na pewno niedługo ją ujrzy. Maniakalne poszukiwania zawsze kończą się na jego korzyść. Każdy wybór, każda podjęta decyzja podejmowana jest pod sztandarem owej liczby. Bohater podporządkował jej całe swoje życie, jakby dzięki temu oddawał swój los w ręce wyższej siły.

Owa maniakalność powoduje również to, że otoczenie nie dostrzega jego drugiego ja. Latami ukrywał swoją prawdziwą twarz – przed wszystkimi, którzy go znali mniej lub bardziej. Nikt jednak nigdy nie zorientował się, jak bardzo ta maska wdarła się w jego twarz. Bohater znika za swoimi obsesjami, stając się w pewnym momencie całkowicie innym człowiekiem. Obsesyjna 12-stka panuje nad jego życiem. Gdy jednak coś w jego egzystencji się zmienia, a owa maniakalna obsesja przybiera negatywny obraz, wydaje się, że bohater zbacza na całkowicie inne tory. Jak to może się skończyć?

Autor książki idealnie ukazuje postać człowieka, który ogarnięty jest poszukiwaniem liczby 12 – w tym wypadku. Chodzi jednak o to, że główny bohater został narysowany mocno, wyraziście i prawdziwie w swojej osobistej manii. Dzięki temu podczas czytania jesteśmy w stanie w jakiś dziwny sposób utożsamić się z nim, spróbować pojąć dlaczego zachowuje się tak a nie inaczej, dlaczego też tak obsesyjnie poszukuje owej liczby, wierząc, że jest ona w stanie pomóc mu przezwyciężyć wszystko na tym świecie.

Autor również w autentyczny sposób kreuje świat otaczający bohatera, nadając mu cech otoczenia, które towarzyszy nam, na co dzień. Podkreślając to, wtacza w nas jeszcze mocniejsze i prawdziwsze  odczucia.
Nie jest to jedynie historia o człowieku ogarniętym obsesją. Nie jest to również historia o człowieku, który owej obsesji poddał swoje życie. To również opowieść o swego rodzaju bezkarności i próbie odpowiedzi na pytanie – czy gdyby ktoś zorientował się, co się dzieje z bohaterem, mógłby mu pomóc? Może w pewnym momencie trzeba było wyciągnąć do niego rękę. Każdy z nas zna kogoś, kto takowej pomocy kiedyś potrzebował. Udzieliłeś mu jej? Czy teraz byś udzielił?

Obsesja jest ucieczką od rzeczywistości, ucieczką przed odpowiedzialnością i ucieczką przed karą. A jeśli nie znamy granic, łatwo jest je przekraczać bez nakładania na siebie poczucia winy. A bez poczucia winy stajemy się bezduszni. Kto więc powinien nas tego nauczyć? Rodzina, społeczeństwo? „Tomasz alias 12” to próba odpowiedzi na niektóre z tych pytań. Warto więc ją przeczytać i zadać je samemu sobie.


Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Novae Res.

4.5/6

czwartek, 5 lipca 2012

11 pytań - blogerowa zabawa


Zasady zabawy

1. Każda oznaczona osoba musi odpowiedzieć na 11 pytań przyznanych im przez ich “Tagger” i odpowiedzieć na nie na swoim blogu.
2. Następnie wybiera 11 nowych osób do tagu i podaje je w swoim poście.
3. Utwórz 11 nowych pytań dla osób oznaczonych w tagu i napisz je w tagowym poście.
4. Wymień w swoim poście osoby, które otagowałaś.
5. Nie oznaczaj ponownie osób, które już są oznakowane.

Nie będę tagować więcej, bo chyba wszyscy już udział biorą :)

czekolada biała czy mleczna? biała, uwielbiam xD
Harry Potter czy Zmierzch? Harry, to książka, z którą dorastałam.
spódnica czy spodnie? spodniej, wygodniejsze xD
rower czy rolki? rolki
fantastyka czy kryminał? fantastyka
rock czy pop? rock, całym sercem
zwyczajny lakier czy tipsy? lakier
tymbark czy frugo? frugooo :)
tatuaż czy kolczyk? tatuaż
gitara czy perkusja? gitara
komedia czy horror? zależy od dnia :)

środa, 4 lipca 2012

Wyniki konkursu

Wasze odpowiedzi w wielu przypadkach były naprawdę kreatywne i niesamowicie fajnie się je czytało. Ale wygrać może tylko jedna osoba, choć z całego serca nagrodziłabym was wszystkich.
Żeby dłużej nie przedłużać.



Numer 7 przypadł w udziale Fuzji. Serdecznie gratuluję i proszę o kontakt w sprawie adresu :) Wszystkim wam serdecznie dziękuję za wzięcie udziału. Następnym razem postaram się o więcej nagród :)

wtorek, 3 lipca 2012

"Ostre cięcie" Max Allan Collins


Najpierw serial później książka? Wydaje się to trochę dziwne, ale całkowicie możliwe. Bowiem Max Collins jest autorem nie tylko powieści, ale również scenariuszy – między innymi dla serialu kryminalnego „Zabójcze umysły”, który u nas w Polsce emitowany jest na AXN. Z jednej strony obawiałam się tego, co mogę w książce zastać, z drugiej jednak byłam niesamowicie ciekawa tego, co też autor mógł wymyślić. Czy się zawiodłam?

Jednostka Analiz Behawioralnych to agenci FBI, których zadaniem jest przenikanie w umysły zabójców. JAB ma swojego przewodniczącego, którym jest Aaron Hotnchner, człowiek poważny i niezastąpiony.  Każdy z członków jest inny. Dzięki tej różnorodności nabierają kolorów. Znajdzie się tutaj bowiem agent, który nie zastąpiony jest w walce ręcznej, ale również agentka, która jest niezrównaną matematyczką. Łączy ich praca, dzielą inne rzeczy, ale jako grupa są niezastąpieni.

Tym razem ich zadaniem jest zmierzyć się z mordercą, który atakuje bezdomnych. Później ktoś porywa młodą dziewczynę. Wydawałoby się, że obydwie sprawy całkowicie się różnią i nie mają ze sobą nic wspólnego. Ale to jedynie pozory. JAB odkryje powiązanie między obydwiema sprawami. Bowiem nic nie jest tym, na co wygląda. Agenci będą musieli się wysilić, by dojść do sedna sprawy. Przestępca zaś działa w sposób niezamierzony. Co z tego wyniknie? Czy JAB go znajdą?

Książkę czyta się niesamowicie szybko. Autor wprowadza nas w świat umiejętnie i prosto, a język jakim się posługuje jest, że tak powiem, dostępny dla każdego. Nie ma tutaj górnolotności ani maniery – Collins postawił na jasne i klarowne przesłanie. W książce dominują przemyślenia bohaterów nad sprawą – w formie dialogów. Opisów jest trochę mniej, ale jak już się pojawiają, nie są przesadnie obszerne. Wszystko jest stonowane.

I choć mogłoby się wydawać, że czasami czytając tę książkę, podejrzewamy autora o stosowanie banalnych stwierdzeń, banalnych dialogów, banalnych rozwiązań, o tyle sam finał książki jest dość zaskakujący i z pewnością sprawi, że zaczniecie myśleć o całej powieści zgoła inaczej. Bo nic nie jest tym, na co wygląda. Collins nam to mówi.

Nigdy nie miałam okazji oglądać „Zabójczych umysłów”, jakoś mi się w czasie nie zgrało. Ale książkę przeczytałam bardzo szybko i jestem zadowolona z tego, co Collins nam zaserwował. Powieść bowiem jest wciągająca i pomimo kilku mankamentów całość wypada na plus. Czytelnik dostaje to, czego by chciał – ma ofiary, ma mordercę, ma ludzi, którzy próbują rozwikłać zagadkę i ma napiętą atmosferę, która ze strony na stronę coraz mocniej wtacza się w głowę. Czego chcieć więcej?

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Oficynka.

5/6

piątek, 29 czerwca 2012

"Freelancer" Andrzej Te


Tak bezsensownie, po prostu, poczułem, że nic nie ma dla mnie sensu. To było złe i musiało się zmienić, choć nie miało przecież sensu... Podświadomie zrozumiałem, że nie mogę być kolejną nudną historią, której nikt właściwie nie opowiedział...

Freelancer. Piękna, kolorowa okładka, która przyciąga wzrok. Novae Res postarała się o wizualne wydanie książki Andrzeja Te, sprawiając, że czytelnik w pierwszym odruchu zastanawia się nad tym, co to może być i z chęcią wyciąga po tę pozycje rękę. O czym jest freelancer? Przekonajcie się sami.

Iks Igrek jest młodym mężczyzną, poświęcającym swój czas na rozboje, pochłanianie dużej ilości alkoholu, wpadanie w kłopoty – jednym słowem rozrabiaka pełną gębą, a jego przyszłość nie wygląda zbyt kolorowo.  Ponadto uwikłany jest w działalność przestępczą. Wydawałoby się, że nie będzie potrafił otrząsnąć się z życia, które przyszło mu wieść, a dorosłość odbije na nim swoje piętno. Jednakże wkraczając w nowy świat, pozostawiając za sobą „dzieciństwo” Iks przechodzi swoistą metamorfozę. Bowiem książka nie kończy się na tym.

W pewnym momencie autor przenosi nas i przedstawia Iksa jako trzydziestoletniego mężczyznę, który boryka się ze zgoła innymi problemami. Zmuszony do zamknięcia własnej firmy, udaje się na przymusowe bezrobocie, które sprawi, że zacznie intensywnie zastanawiać się nad otaczającą go rzeczywistością. W końcu bohater dojdzie do tego, co przez całe życie było mu obce i rozpocznie poszukiwania swojego miejsca na ziemi. Czy mu się to uda?

„Freelancer” jest ciekawą propozycją dla czytelników. Autor bowiem opisuje problemy związane ze współczesnością – problemy dotykające w pewnym momencie każdego z nas. Opis wkraczania w dorosłość nie różni się zbytnio z rzeczywistością. Większość młodych ludzi przechodzi przez burzliwe koleje swojego losu, trwoniąc młodość na alkohol, narkotyki i bójki.

Książka ta jednak nie jest do końca smutnym obrazem – autor potrafił umiejętnie wpleść w powieść wątki humorystyczne, ale również wiele odniesień i metafor, dzięki którym fabuła nabiera innego wymiaru. Dodatkowym plusem są komiksy, które intrygują i są ciekawym dopełnieniem całej książki.

Uważam, że „Freelancer” to pozycja interesująca, różniąca się od wielu wchodzących na rynek ze względu na oryginalność i inne podejście do tematu. Autor bowiem skupił się na współczesnym świecie, pozbawił go kłamstwa, zamieniając w bolesny autentyczny obraz naszych czasów. Z pewnością wielu z was przypadnie do gustu jej przesłanie. Polecam!

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Novae Res.

4.5/6

wtorek, 26 czerwca 2012

"Miłość na wrzosowisku" Anna Łajkowska + konkurs


Po „Pensjonacie na wrzosowisku” przyszedł czas na kontynuację. „Miłość na wrzosowisku” pochłonęłam równie szybko, co poprzednią część. Czy jest taka sama czy lepsza? Cóż, zaraz się o tym przekonacie.

Powoli jej marzenia głównej bohaterki stają się rzeczywistością. Powracamy do Anglii, gdzie Basia zakupiła dom, w którym na dole ma zamiar zrobić kawiarenkę. Jej mąż został w starym mieszkaniu. Kobieta ze wszystkimi problemami została sama. Po pierwsze musi nadzorować wszystkie prace budowlane, zająć się dziećmi, poukładać sprawy papierkowe. Nie ma wsparcia u męża, który po przyjeździe do nowego domu zajęty jest swoją pracą. Małżeństwo Basi i Marka wisi na włosku. Nie potrafią ze sobą rozmawiać, coraz bardziej się od siebie oddalają.

W tym trudnym czasie na drodze Basi znowu staje James. Anglik niesie jej pomóc przy każdym problemie, a Basia stopniowo zaczyna darzyć go uczuciem mocniejszym niźli przyjaźń czy życzliwość. Para jest zmuszona ukrywać swoje uczucia przed całym światem. Obydwoje mają rodziny, obydwoje dzielą z kimś wspólną przeszłość, a jak wiadomo trudno jest przekreślić wspólne wspomnienia i spędzony ze sobą czas. Basia staje więc przed trudnym wyborem – czy zostać u boku męża czy jednak spróbować szczęścia z przystojnym Anglikiem, który oferuje jej przyszłość? Jak to się skończy.

Anna Łajkowska znowu wprowadza nas w brytyjski świat. Jednakże czułam, że ta książka napisana jest trochę inaczej. Wydaje się, jakby autorka trochę bardziej dojrzała. Może to zasługa obranej tematyki, bowiem w tej części poruszane są trudniejsze tematy. Pojawiają się pytania, na które odpowiedź na pewno kogoś zrani.

Czytając powieść, próbujemy sami sobie wyjaśnić, która z opcji jest lepsza – wybór szalonej miłości czy próba ratowania małżeństwa. Dzięki tym rozbieżnością i codziennością emigrantów książka dalej sprawia wrażenie do bólu prawdziwej, przepojonej wydarzeniami, które mogły przydarzyć się każdemu z nas. Autorka pozostawia jednak pewne pytania bez odpowiedzi, byśmy sami dodali sobie to, co chcielibyśmy zobaczyć.

„Miłość na wrzosowisku” napisana jest lekkim, przyjemnym stylem, przez co przedstawiona historia wciąga nas niemalże od samego początku. Co wybierze Basia? Stare ale znane czy nowe nieodkryte? Tego nie mogę zdradzić. Uważam jednak, że każdy z nas czasami stoi na rozdrożu i nie potrafi się zdecydować na to, co ma przed oczami. Czasami warto więc znaleźć w sobie trochę więcej siły, by unieść powieki i ujrzeć, że szczęście wcale nie jest tak daleko, jak by się wydawało. Książkę szczerze polecam!

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Damidos.

4.5/6

------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Jeśli jesteście ciekawi tej książki oraz "Pensjonatu na wrzosowisku" mam dla was dobrą wiadomość. Razem z wydawnictwem Damidos ogłaszamy konkurs. Do wygrania są obydwie książki. Co musicie zrobić?

1. Odpowiedzieć na pytanie - Stare znane czy nowe nieodkryte. W kilku zdaniach napisz czy w życiu lepiej jest naprawiać czy budować.
2. Odpowiedzi zamieszczamy pod tym postem do 3 lipca.
3. Anonimowi proszę podać adres mail.
4. Wygrać może jedna osoba. Kryterium oceny - kreatywność :)
5. Miło by było jakbyście dodali blog do obserwowanych, ale to nie konieczność.
6. Jeszcze milej by było, jakbyście powiadomili o konkursie na swoich blogach.
7. Powodzenia i czekam na Waszą kreatywność!


LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...