sobota, 28 stycznia 2012

"Czas pokaże" Jeffrey Archer


To moja pierwsza przygoda z prozą Jeffrey'a Archera i podejrzewam, że nie ostatnia. "Czas pokaże" została okrzyknięta hitem list bestsellerów, porównywaną do Sagi rodu Forsyte'ów. Nie sposób się z tym stwierdzeniem nie zgodzić.

Akcja książki zaczyna się w Anglii, w Bristolu w 1919 roku, kiedy młoda kobieta, Maisie Clifton rodzi synka, Harry'ego. Uboga kelnerka musi stawić czoła wielu przeciwnościom losu, by zapewnić chłopcu godziwe, jak na te standardy, życie. To właśnie Harry jest głównym bohaterem i to jego drogę obserwujemy uważnie. Młody chłopiec wagaruje, by swój czas poświęcić na spacerowanie po dokach. Tam poznaje starszego mężczyznę, Old Jacka, który okaże się być jego pierwszym, prawdziwym przyjacielem. Dzięki niemu chłopak odnajduje w sobie ambicje do nauki. 

Syn Maisie  odznacza się też nieprzeciętnym głosem, dzięki czemu trafia do chóru jako główny sopran, a to otwiera mu drzwi do elitarnej szkoły dla chłopców. Tam poznaje swojego rówieśnika, Giles'a Barringtona, bogatego syna właściciela linii żeglugowej, który staje się dla bohatera przyjacielem. Wbrew wszystkiemu i wszystkim chłopcy zaprzyjaźniają się ze sobą i czytelnik wierzy, że nic nie będzie w stanie ich poróżnić. Jednakże ojciec Gilesa, darzy Harr'ego szczerą antypatią, chociaż nikt nie potrafi zrozumieć. 

Jako dziecko kelnerki i dokera, Harry nie ma łatwego startu, boryka się z wieloma problemami, nie zdając sobie sprawy, że to na barki matki spadły te najcięższe. Kobieta ze wszystkich sił stara się pozyskać fundusze na opłacenie nauki swojego jedynaka, jest na tyle zdeterminowana, iż nie cofnie się przed niczym. Jak więc potoczy się życie Harrego? Gdzie poniesie go los? Czy jego przyjaźń z Gilesem przetrwa mimo widocznej niechęci jego rodzica? Kim stanie się główny bohater i co jest w stanie poświęcić matka dla dobra syna?
"Czas pokaże" to historia opowiadana z różnych stron - nie mamy podanej tylko jednej wersji, głównego bohatera, ale każda postać opowiada w tej książce historię. Dzięki temu mamy pełen obraz sytuacji, widziany różnymi oczyma, tym samym wzbogacony odpowiedziami na wiele pytań, które stawiamy sobie w trakcie czytania. 

Autor umiejętnie buduje napięcie, dawkując nam wszelkie informacje, nie zrzucając lawiny zdarzeń, ale delikatnie wprowadzając w opowieść, która do samego końca trzyma nas w niepewności. Archer z precyzją kształtuje też swoich bohaterów, są oni realni do szpiku kości oraz stawiani przed czytelnikiem wręcz nago - odarci ze złudzeń, czasami za bardzo naiwni, momentami za bardzo okrutni, lecz zawsze prawdziwi. Dzięki temu książka nabiera wielkiej autentyczności, a my zastanawiamy się nad tym, co będzie dalej albo dlaczego jest tak, jak jest.

Historia Harry'ego jest wciągająca od początku, może dlatego, że poznajemy go jako młodego chłopca, który myśli, iż chce pracować w porcie, jak wujek. Jednak z czasem, gdy nabiera pewności, że to nie jest szczyt jego marzeń, ambicja pozwala mu wyrwać się z kręgu ubogiego życia w świat wyższych sfer. Kibicujemy mu, by sobie poradził i nie dał się zjeść rekinom i przetrwał nieskalany.

"Czas pokaże" to wzruszająca, miejscami okrutna, innym razem porywająca opowieść o sile przetrwania, o rodzicielskiej miłości i uporze, by osiągnąć w życiu zamierzone cele. Uważam, że każdy czytelnik odnajdzie w niej coś dla siebie. Jako pierwsza część trylogii skutecznie zasiewa w nas ziarnko niepewności co do dalszych losów Harry'ego. Chciałoby się już wiedzieć, co będzie dalej, a to chyba najważniejsze osiągnięcie dla książki.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości portalu DużeKa.

5/6

piątek, 27 stycznia 2012

"Smutek" C.S. Lewis


Pewnie każdy z nas kojarzy C.S. Lewisa. Każdy z nas pewnie kiedyś szukał we własnej szafie ukrytego przejścia do Narnii. Przynajmniej ja tak miałam. Ale nigdy nie podejrzewałam, że spotkam się z książką Lewisa, która wypali pewną dziurę w moim sercu.

Mowa o „Smutku”. Autor opisuje swoje przeżycia i przemyślenia po śmierci ukochanej żony. Na potrzeby książki nazywa ją H. Niesamowicie wzruszająca opowieść o tym, jak ciężko jest wrócić do normalnego życia po stracie kogoś, kogo kocha się całym sercem. Lewis bardzo filozoficznie opisuje to, co siedziało w nim głęboko i kuło za każdym razem, gdy próbował oddychać bez myśli o niej. Jego bezpretensjonalne podejście do wszystkiego, co go otacza sprawiło, że sama zaczęłam się nad tym zastanawiać.

Ból. Cierpienie. Śmierć. Każdy z nas się z nim zetknął. Każdy z nas kogoś stracił. Wszyscy cierpieliśmy. Trudno jednak pogodzić się ze stratą, trudno ją zaakceptować. Lewis zadaje więc pytania, odpowiada na nie. Analizuje swoje własne relacje z Bogiem oraz relacje Boga z H. Próbuje dojść do tego czy jej ziemskie cierpienia zostały zakończone po śmierci. Zastanawia się też nad tym, jaki musi być Bóg – jest dobry czy zły? Mściwy czy błogosławiony?

Jego przemyślenia przepojone są smutkiem – tym, który dosięga duszy.

„Mówią, że „tchórz umiera po wielokroć”. Podobnie człowiek, którego się kocha. Czyż sęp nie znajdował co dzień u Prometeusz świeżej wątroby, którą mógł wydzierać z niego, gdy był głodny?” str. 93.

Śmierć ukochanej to nie tylko żałoba. To wyobcowanie. To trudność przebywania z innym ludźmi. To strach przed zapomnieniem twarzy. To przywoływanie szczęśliwych obrazów, które jeszcze bardziej pogrążają nas w smutku. Lewis stworzył coś, co niezaprzeczalnie skłania nas do filozoficznych refleksji. Sama straciłam wiele osób i nigdy nie wiedziałam, jak sobie z tym poradzić. Bezradność, którą się wtedy czuje obezwładnia prawie wszelkie nasze ruchy. Dzięki Lewisowi i jego „Smutkowi” znalazłam w końcu odpowiedzi.

Na pytania, które ciężko zadać, a jeszcze ciężej usłyszeć odpowiedź. Lewis sprawia, że akceptujesz ból, wiedząc, że pochodzi nie tylko z twojego własnego wnętrza i nie będzie trwał wiecznie. Strach, który kiedyś towarzyszył na każdym kroku, dzisiaj blednie, aż zupełnie znika. A osoba, za którą rozpaczliwie płaczemy, przecież tak naprawdę nigdy do końca nie umiera. Pogodzenie się z życiem w świecie, gdzie nie ma najważniejszych osób, jest trudne. Niezaprzeczalnie.

Ale Lewis pokazuje, że każde stadium żałoby i braku wiary we wszystko, co nas otacza, ma swój koniec. Kiedyś akceptujemy to, co przyniósł nam los. I wstajemy rano czując, że już nie jest wcale tak źle. Już nie czujemy, jakby ktoś rozrywał nam serce na strzępy.

„Smutek” to artyleria wymierzona w każdego czytelnika. Wymierzona w serce. Trafiająca w samo sedno. Niesamowicie pouczająca i dająca nadzieję. Chwilami nostalgiczna, innym razem filozoficzna. Ale jednego jestem pewna najbardziej – jest pełna wiary. W dobro.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Esprit

5.5/6

wtorek, 24 stycznia 2012

"Wintro" Kornel Maliszewski


Gdy otrzymałam debiut Kornela Maliszewskiego, zaciekawiła mnie okładka. Jest inna, interesująca, trochę mroczna. Ogólne pierwsze wrażenie miałam dość dobre. Po przeczytaniu to uczucie się zmieniło.

„Wintro” jest książką dziwną.  Główny bohater jest na najlepszej drodze da samo destrukcji – pije, pali, zachowuje się jak nihilista, zmienia panienki jak rękawiczki. Historia Andrzejów jest zasmucająca. Bez rodziny, bez perspektyw na lepsze życie, całkowicie zatracają się w tym, co najmniej boli. Brną w swoją egzystencje, napawając się zapachem używek i wulgarności. Nie ma celu.

Rzeczywistość w „Wintro” jest czarna, jak smoła. Nie zauważyłam tam nawet promyka nadziei na coś lepszego, na poprawienie bytu. Nic. Główny bohater, narrator, twierdzi, że najlepiej spisywać historię, które są kontrowersyjne. Inne zwyczajnie nudzą. Postacie w tej książce są więc pełne swoistej brutalności, pozbawione pozytywnych cech. A to wszystko okraszone jest dużą dawką przygodnego seksu.

Debiut Kornela Maliszewskiego nie przypadł mi do gustu. Nie wiedziałam, czego mam się po niej spodziewać, więc nie wyrobiłam sobie żadnej opinii. Język, jakim autor się posługuje, jest, zdawałoby się, pasujący do współczesnych realiów, jednak w pewnych momentach zbytnio przesadzony, przejaskrawiony, co nadaje książce pewnej sztuczności.

Atmosfera jest przygnębiająca, duszna, parna. W pewnym momencie w czasie lektury zaczynałam się zastanawiać nad tym, jakby to było, gdybym sama prowadziła taki żywot. Popychający mnie do działań, których normalnie bym nie zrobiła. Książka więc na pewnym etapie wywołuje w czytelniku pytania.

Rozumiem idee przyświecającą autorowi przy pisaniu. Rozumiem, co chciał w niej zawrzeć – swoisty niepokój, prawdziwość, realia, które przytłaczają, jednakże mimo wszystko książką jest dla mnie zbyt wulgarna. Dla niektórych będzie ciekawym odkryciem, dla innych pozycją nie do przebrnięcia.
„Wintro” jest ciężkie. Nie pod względem pisania – bo muszę przyznać, że autor świetnie kreuje swój świat, idealnie oddaje to, co chciał czytelnikowi przekazać – ale pod względem treściowym. Jest ciężka.

Sami musicie się zastanowić czy potraficie wsiąknąć w ten nihilistyczny świat, w atmosferę smutku i zwątpienia, gdzie życie toczy się na innych torach. Gdzie nie ma pośrednich barw. Gdzie wszystko kręci się wokół zaspokojenia własnych „żądz”.

Dla mnie debiut Kornela Maliszewskiego jest książką dobrą. Nie zaliczam jej do najlepszych i najprzyjemniejszych, jednak nie mogę nie docenić włożonego w nią trudu i samozaparcia. Mimo tego nie zrobiła na mnie dużego wrażenia, a w pewnym momencie wręcz odrzucała. Nie wiem, komu mogę ją polecić. Może tym, którzy szukają przygód? Może tym, którzy sami kiedyś znaleźli się na drodze do autodestrukcji? Nie wiem. Sami oceńcie.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości portalu Sztukater.

3/6

sobota, 21 stycznia 2012

"Kiki van Beethoven" Éric-Emmanuel Schmitt


To już trzecia z kolei książka Schmitta w przeciągu dwóch tygodni, którą miałam okazje przeczytać. I coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że autor ma niezwykły talent do chwytania mnie za serce.  O ile wcześniejsze książki sprawiały, że potrafiłam płakać, tak ta wydobyła ze mnie niesamowite pokłady wzruszenia. Dziwnego, wręcz absurdalnego wzruszenia, ale do rzeczy.

Historia Kiki jest krótka, ale wartka. Starsza kobieta, mieszkająca w domu, nazwijmy go, spokojnego starości, swój czas spędza w gronie przyjaciółek. Jeśli powiem, że zafascynowana jest Beethovenem, to będzie to wielkie niedomówienie. Kiki kocha Beethovena, ubóstwia go, wręcz wielbi. To jego muzykę zaszczepia w swoim synu, to jego muzykę nosi we własnym sercu. To jego muzyka towarzyszy jej na każdym kroku. Do czasu. Gdy Kiki dorasta, Beethoven zostaje gdzieś w tyle, znika, a Kiki nawet tego nie zauważa. Dopiero gdy nabywa maskę z wizerunkiem kompozytora, zaczyna rozmyślać nad tym, kiedy przestała słuchać. Opowieść o kobiecie, która wraz z przyjaciółkami musi odbyć jedną z najtrudniejszych podróży. Podróż w głąb siebie, by odnaleźć to, co zatraciła. Podróż mająca na celu objęcie bólu i przyswojenia go.

Druga część książki „Kiedy pomyślę, że Beethoven umarł, a tylu kretynów żyje” to esej przedstawiający osobiste odczucia autora, ujawniający jego poglądy i w nowatorski sposób przybliżający czytelnikowi sylwetkę pisarza. Dowiadujemy się o tym, jakie ma spojrzenie na muzykę, jak wielką rolę odgrywała w jego życiu. To swoista spowiedź przed odbiorcą książki, która sprawia, że sami zaczynamy zadawać sobie pytania. Podróż Schmitta wywołuje w nas nostalgię. Tak jak autor zastanawia się nad tym dlaczego zapomniał o Beethovenie, tak i my zaczynamy zastanawiać się nad tym, dlaczego. Dlaczego?

Książka pełna jest dziwnej melancholii i ciekawych spostrzeżeń. Refleksyjna opowieść o tym, jak zanalizować swoje własne życie. Tak jak autor powraca do tego, co było dla niego ważne, a zdołał o tym zapomnieć, tak i my powinniśmy wrócić do siebie. Znaleźć odpowiedzi. Pytać się dlaczego. Dlaczego jesteśmy tak ulotni, dlaczego pozwalamy, by cierpienie miało nad nami kontrolę. Dlaczego.

Schmitt zabiera nas w podróż, w której nie ma prostych odpowiedzi. Tak jak w życiu. Zestawienie Mozarta z Beethovenem, mająca na celu ukazanie kontrastu między oboma kompozytorami, może być alegorycznym przedstawieniem tego, co z siebie dajemy, a tego, co możemy dać. Schmitt pisze, że Mozart jest idealny, wręcz boski, a Beethoven ludzki. Muzyka pierwszego stworzona jest dla wyższości. Muzyka drugiego – dla wszystkich. Porównanie ich ze sobą okazało się, moim zdaniem, trafnym zabiegiem, który zmusza do myślenia.

Autor po raz kolejny mnie oczarował. Po raz kolejny łapie się na tym, że jestem nim coraz bardziej zafascynowana, a jego książki wprawiają mnie w dziwny nostalgiczny stan. Nie mogę też opędzić się od myśli, że zakorzenia gdzieś we mnie to wzruszenie, o którym pisałam wcześniej. Przystępny język Schmitta sprawia, że za każdym razem, gdy sięgam po jego książkę wiem, że otrzymam to, czego chce – opowiedzenie o ważnych rzeczach w sposób jak najbardziej zrozumiały.

Książka dla tych, którzy nie boją się pytać. Dla tych, którzy chcą pytać. A szczególnie dla tych, którzy nie wiedzą jak te pytania zadawać.

Egzemplarz otrzymałam dzięki uprzejmości portalu Sztukater.

5/6

czwartek, 19 stycznia 2012

"Taniec ze smokami Tom I" George R.R Martin


Zawiodłam się. Chyba za dużo chciałam od tej książki, a ona po prostu nie sprostała moim oczekiwaniom. Cóż, tak się pewnie zdarza. Ile ludzi, tyle opinii.

„Taniec ze smokami” dzieje się równoległe do wydarzeń opisanych w poprzednim tomie. O ile jednak w poprzednim dostaliśmy solidną dawkę mistrzowskiego pióra Martina, o tyle w tym otrzymujemy prawie nic.
Tom ten to jeden, wielki zastój. O ile wcześniej opisy były zniewalające, o tyle teraz aż proszą się o większy minimalizm. Mogłoby się wydawać, że Martin wcisnął „Taniec ze smokami” na siłę, pokazując nam co rusz podróż bohaterów, albo obszerne i nudne opisy zmian garderoby. Mnie, jako czytelnika, niesamowicie zirytował ten fakt. Nie dostałam ani solidnego starcia, bitwy, czegoś mocnego. Dowiedziałam się jak nieudolnie królestwem Meereen włada Danearys albo jak rozwleczony został opis liczenia zapasów w Murze.

To, do czego przyzwyczaił nas Martin, nie znajdziecie w książce. Niestety. Miałam wrażenie, że zamiast 1000-stronicowej książki równie dobrze mógł to napisać w 500-stronach, albo i mniej, a i tak nic nie utraciłoby na wartości. Pobieżne potraktowanie pozostałych bohaterów jest trochę rażące. Zdecydowanie lepiej dla książki zrobiłoby rozwinięcie co niektórych wątków.

Cóż, niektóre postacie w tym tomie odeszły. Inne się pewnie pojawią. Nie sposób jednak nie uronić choć jednej, umysłowej łzy, gdy przychodzi do rozstania z bohaterem, którego się lubi. Nie będę zdradzać więcej szczegółów.

Końcówka książki wprowadza jednak pewien promyk nadziei. Przebrnięcie przez to tomiszcze jest niesamowicie trudne, warto jednak to zrobić, by dotrzeć do sedna. Martin rozpędził się, by znowu uderzyć czytelnika w twarz. Kończy rozdział w scenie, która zapiera dech w piersi i aż błaga o dokończenie.
Lubię styl Martina. Lubię jego książki, naprawdę. I mimo wielu niepochlebnych słów na temat „Tańca ze smokami” nie mogę powiedzieć, że jest to pozycja mierna, bo nie jest. To fantastyka na wysokim poziomie. Nie mniej jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w którymś momencie Martin zatracił w swoim piórze ten swoisty styl, który odróżniał go od innych – akcje pełne napięcia, zwroty, motywy wcześniej niewykorzystywane.

Zupełnie jakby coś się w nim wypaliło i na siłę próbował czytelnika przekonać, że jeszcze potrafi nas zaskoczyć, że jeszcze trochę potrzebuje czasu.

„Taniec ze smokami” polecam osobom, które są zaznajomione z wcześniejszymi tomami i chcą przeczytać następne. Grunt został wyrobiony i mam nadzieję, że następna część będzie bardziej fascynująca, niż ta.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości portalu Sztukater

3/6

wtorek, 17 stycznia 2012

"Pod dwiema kosami czyli przedśmiertne zapiski Żywotnego Mariana" Danuta Noszczyńska


Wydawnictwo Sol pięknie oprawia swoje książki. Mówiłam to już przy okazji czytania „Rzeki zimnej” Magdaleny Kawki i muszę to powiedzieć teraz. Okładka „Pod dwiema kosami czyli przedśmiertne zapiski Żywotnego Mariana” jest piękna.

Bohaterem książki jest tytułowy Marian Żywotny, 76-letni mężczyzna, który chce opisać swoje życie dla potomków, gdyż twierdzi, że niedługo pewnie kostucha go zabierze. Pamiętnik ten opisuje najważniejsze jego wspomnienia, dotyczące na przykład żony Apolonii lub piątki swoich dzieci. Z początku do pomysłu tego podchodził sceptycznie, uważając, że pisanie to zajęcie dla kobiet, ale po krótkiej rozmowie z księdzem dowiedział się, że wielu mężczyzn stworzyło ważne dla dziejów dzienniki.

I takim sposobem poznajemy jego historię – począwszy od trudnego dzieciństwa, które wypełnione było awanturami pijanego ojca, do miłosnych zalotów, kończywszy na potomkach, co do których ma uczucia mieszane. Dowiadujemy się też o jego pracy, a był elektrykiem, o codziennej walce w domu i niezbyt dobrych stosunkach z sąsiadami, którzy śmiali szybciej od niego spłodzić synów. Jego egzystencja pełna było różnych ciekawych pomysłów i wyczynów, co sprawiało, że Żywotny Marian nigdy się nie nudził, tak samo jak ludzie w jego otoczeniu. Ponadto Marian był też zadufany w sobie, mściwy i zaborczy, jak wielu mężczyzn.

„(…)roku tegoż pańskiego Anno Domini kończył będę lat siedemdziesiąt i siedem, znaczy się, jak to z dawien dawna mawiają, dwie kosy na mnie idą. Druga rzecz: podług kalendarza i podług pogody styczeń mamy. Do marca, jak w sam raz, niecałe dwa miesiące. A przecie stare, a toi znaczy się mądre przysłowie powiada: Szczęśliwy starzec, któren przeżył marzec".

Z początku do książki podchodziłam dość sceptycznie. Typowa gwara, jaką pisana jest powieść, nie od razu przypadła mi do gustu. Musiałam się przestawić, ale gdy już przyzwyczaiłam się do tego, jak Marian opowiada, całkowicie w książkę wsiąkłam. Autorka sprawiła, że stała się bardziej realna, żywa, a sam Marian jako postać nabrał jeszcze wyraźniejszych kolorów. Ten język oraz styl nie pozwala wręcz na lekkie czytanie, jednak nie jest to zarzut, a zaleta. Przedstawienie wszystkiego od strony Mariana wymagało od autorki kunsztu i wiedzy. Opisy i przemyślenia, jakie serwuje nam główny bohater wywoływały we mnie nie raz śmiech.

Powieść Danuty Noszczyńskiej to nie tylko historia, która ma bawić, to nie tylko historia rodu, ale też nawiązania do komunizmu i próba ukazania komuś takiemu jak ja, jak to kiedyś było. Marian więc ze swoimi wariacjami i szalonymi pomysłami ma na celu nie tylko rozśmieszenie nas, ale też nauczenie jak absurdalnie się działo w naszym kraju.

Wydaję mi się, że autorka chciała też przestrzec nas, szczególnie tych, którzy zachowują się jak tytułowy Marian. Nie można popadać w paranoję. Życie na wsi zdaje się proste. Czasami może za bardzo.

Powieść ta to humorystyczna i bardzo autentyczna „autopsja” z życia prostego człowieka, wychowywanego w wierze katolickiej, mieszkającego na wsi, gdzie tryb egzystencji różni się od miejskiego. Danuta Noszczyńska prawdziwie oddała realia, w których obracał się Marian, serwując nam coś śmiesznego, coś smutnego. Książki tej nie można określić jednoznacznie. Nie jest czarno-biała. Ale o tym musicie się przekonać już sami.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Sol.

5/6

poniedziałek, 16 stycznia 2012

"Oskar i Pani Róża" Éric-Emmanuel Schmitt


„Oskar i Pani Róża” to opowieść przejmująca, dotykająca problemu ciężkiego i niewytłumaczalnego. Bo jak możemy pojąć, że małe dziecko musi umrzeć, że choroba zabiera mu możliwość dorastania. Jak możemy uwierzyć, że świat, w którym żyjemy, jest w stanie obchodzić się z nam w tak brutalny sposób.

Książka to krótka historia o tytułowym Oskarze, 10-letnim chłopcu umierającym na raka. Jego jedyną przyjaciółką i powierniczką jest starsza kobieta, Róża. Rodzice, którzy powinni być dla niego oparciem, uciekają w cień, bojąc się przebywać w towarzystwie syna. Spotkania z nim stają się dla nich ciężkie i pełne cierpienia. Chłopiec nie potrafi tego pojąć. To w cioci Róży odnajduje osobę, która zawsze przy nim jest i wspiera go na każdym kroku. To za jej namową Oskar decyduje się napisać do Boga. Przez 10 dni wysyła do niego listy, a każdy dzień staje się dla niego dziesięcioma latami życia. Sposób, w jaki opisuje swoje przeżycia jest niesamowicie wzruszający.

„- No dobrze. Ale dlaczego cierpimy?
- Właśnie. Jest cierpienie i cierpienie. Popatrz uważnie na jego twarz. Przyjrzyj mu się. Widać po nim, że cierpi?
- Nie. To ciekawe. W ogóle po nim nie widać.
- Bo są dwa rodzaje bólu, Oskarku. Cierpienie fizyczne i cierpienie duchowe. Cierpienie fizyczne się znosi. Cierpienie duchowe się wybiera.” Str. 54

Powyższy cytat pokazuje nam, jak wielką mądrością odznaczała się Róża i jak bardzo próbowała przekonać Oskara, że nie ma się czego bać, a Bóg jest nam potrzebny do tego, by nam pomógł przejść drogę. Każdy z nas boi się śmierci, nie możemy jednak pozwolić, by ten strach nami zawładnął.

„Oskar i Pani Róża” to opowieść trudna. Trudna ze względu na obrany temat. Trudna, bo nie jesteśmy w stanie zrozumieć dlaczego niewinne istoty muszą umierać. To pouczająca historia o sile ducha. Listy, które Oskar wysyłał do Boga pełne są dorosłości. Mały chłopiec w obliczu nieuchronnego końca przeobraża się w małego mężczyznę, świadomego tego, co się z nim stanie i tego, czego nigdy nie przeżyje. Dokładnie wie, że jego czas na ziemi skończy się w momencie, w którym tak naprawdę powinien się zacząć. Oskar ujmuje. Mnie ujął.

Pani Róża to postać ciekawa. Jej opowieści, kreatywne i niesamowicie barwne, mają pomóc Oskarowi zrozumieć to, co się wokół niego dzieje. Dzięki niej, chłopiec odnajduje w sobie pewne pokłady siły, a świat przestaje wydawać mu się taki straszny.

„Oskar i Pani Róża” zawiera w sobie nie tylko trudną opowieść o szybkim dorastaniu. To filozoficzna pogawędka z czytelnikiem, która ma na celu wzbudzić w nas pytania, których sobie nie zadajemy. Ma nas pouczyć, uświadomić. Czytając ją, powinniśmy całkowicie odejść od tego, co znamy, bo właśnie to, co jest nieodkryte sprawia, że się boimy. A Bóg, w którego możemy nie wierzyć teraz, ale przyjdzie moment, że zaczniemy szukać u niego pocieszenia, to nasz osobisty drogowskaz – pomocnik na tym ziemskim padole łez.

Książkę przeczytałam na jednym wdechu i nie mogłam przestać. Łzy kapały mi na ręce. Zostałam wzruszona i poruszona do granic. Ostatniego zdania z książki nie zapomnę chyba do końca życia, wryło się głęboko i nie odpuści. Polecam ją wszystkim. Bez wyjątku. Każdy powinien ją przeczytać.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości portalu Sztukater.

6/6

niedziela, 15 stycznia 2012

"Matka wszystkich lalek" Monika Szwaja


„Matka wszystkich lalek” to pierwsza książka Moniki Szwai, która znalazła się w moich rękach. Wiele słyszałam o autorce – opinie były skrajne, sadzę więc, że dlatego długo zbierałam się do przeczytania choć jednej pozycji, by wyrobić sobie własną opinię. Po tej książce myślę, że wielu z tych, którzy Szwai nie doceniają, powinni po nią sięgnąć.

Historia toczy się tu na dwóch płaszczyznach. W jednej poznajemy małą dziewczynkę, Elżunię, która żyje wraz z rodziną w małym miasteczku, w czasie II wojny światowej. Nie rozumie, co się wokół niej dzieje i nie jest w stanie pojąc, jaki to może mieć na nią wpływ. Pewnego dnia dostaje od swojego taty, którego zdrobniale nazywa tacimkiem, lalkę. Przywiązuję się do niej od razu i nazywa ją Elżunią. Tragiczne wydarzenia sprawiają, że mała dziewczynka zostaje wcielona do niemieckiej rodziny i wychowywana w pogardzie do polskości.

Drugą płaszczyzną książki jest opowieść o Claire Autret, mieszkance urokliwej wyspy w Bretonii, która pomaga w prowadzeniu rodzinnej restauracji. Jej pasją są ręczne robótki oraz własnoręcznie stworzona biżuteria. Spokój w jej życiu zostaje zburzony, gdy dwóch polaków przyjeżdża do niej z szokującymi wiadomościami. Okazuje się, że Vincent Autret, którego przez całe życie uważała za swojego ojca, wcale nim nie jest, a jej prawdziwy ojciec jest ciężko chory i mieszka w Polsce. Claire musi podjąć decyzję o tym, czy chce go poznać. Co łączy obydwie kobiety? Jakie sekrety jeszcze wyjdą na jaw?

Muszę przyznać, że bardzo sceptycznie podchodziłam do lektury, pewnie dlatego, że nie chciałam się rozczarować. Przekonałam się jednak, że „Matka wszystkich lalek” to książka od której nie sposób się oderwać.

Monika Szwaja porusza w niej trudny temat – problem z własną tożsamością. Problem o tyle poważny, że często trudny do rozgryzienia dla samych zainteresowanych. Elżunia, która została wychowana przez Niemców ma opory przed powrotem do własnych korzeni, Claire zaś wyrwano z życia, które znała, by później rzucić ją w nieznane, malownicze Karkonosze. Obydwie muszą poradzić sobie z własnymi demonami.
Wielki atutem książki jest język. Prosty, lekki, ale nie banalny. Przez powieść się płynie, a historia zdaje się wtaczać w głowę lotem błyskawicy. W pewnym momencie złapałam się na tym, że muszę się dowiedzieć jak najszybciej, co będzie z Claire i Elżunią. Dowodzi to jedynie, że książka napisana jest nadzwyczajnie prawdziwie, bez nadęcia.

Duża gama postaci, o wszelakich charakterach i niesamowitym dynamizmie sprawia, że każdy czytelnik może odnaleźć tutaj coś dla siebie. Ja jestem oczarowana babcią Claire, Aną, osobą, która wnosiła powiew świeżości i światła na karty powieści. Za to zniesmaczyła mnie postać Ewy i nie potrafię się do niej przekonać.

Monika Szwaja stworzyła książkę lekką o rzeczach ważnych. Nie sposób nie zatracić się w historii, która mogła przydarzyć się każdemu z nas. Mimo owej lekkości są momenty, które zapierają nam dech w piersiach i przyprawiają o dreszcze. Mówię to o opisie życia Elżuni i jej tragicznych losach. Ale nawet to nie jest w stanie zatrzeć sedna książki.

A chodzi w niej o to, by odnaleźć własne miejsce na ziemi. Każdy z nas je posiada. Czasami wydaje nam się, że już je mamy, ale pewne zdarzenia przekonują nas, że wcale tak nie jest. Gdy musimy ruszyć w podróż, która ma na celu odkrycie nas samych, musimy pamiętać, że to, co nieznane, nie zawsze musi być złe. Książkę zdecydowanie polecam osobom, którzy chcieliby spróbować wejść w głąb siebie i sprawdzić czy dobrze czują się w skórze, którą przydzielono im od urodzenia.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Sol.

5/6

sobota, 14 stycznia 2012

"Marzycielka z Ostendy" Éric-Emmanuel Schmitt


Wiele spodziewałam się po tej książce. Pewnie dlatego, że została napisana przez Schmitta. Gdy w końcu dostałam ją w swoje ręce, nie mogłam się powstrzymać przed zagłębieniem w lekturę. I szczerze przepadłam.
„Marzycielka z Ostendy” to zbiór pięciu niesamowitych opowiadań, które oscylują wokół tematu marzeń, ale chyba przede wszystkim miłości. Każda z opowieści niesie ze sobą pewne prawdy.

W tytułowej historii poznajemy starą kobietę, która na pierwszy rzut oka może wydać się zgorzkniała. W jej domu zatrzymuje się pewien pisarz, który ma nadzieję zwiedzić Ostendę i poznać powód samotności starszej kobiety. Gdy nieprawdopodobna historia o jej młodzieńczej, największej miłości wychodzi na jaw, pisarz nie może pojąć, że mogłaby być prawdą. Dopiero pewne zdarzenie sprawia, że uwierzył. Opowieść ta jest przejmująco nostalgiczna i niepomiernie dramatyczna, nie tylko ze względu na miłość, która się spełniła, ale nie doczekała swojego końca, ale też dlatego, że ta starsza kobieta oddała wszystko, by jej ukochany był szczęśliwy. I choć marzyła o nim codziennie, pogodziła się z życiem, jakie przyszło jej wieść.

„Zbrodnia doskonała” ukazuje nam małżeństwo, z 30-letnim stażem, dorosłymi dziećmi. Wydawać by się mogło, że wiodą życie idealne. Jedno złe szepnięte słowo sprawia, że ta utopia powoli zaczyna się kruszyć i dochodzi do tragedii. Opowieść na wskroś przesycona dramatyzmem, to niewątpliwie niesamowicie przedstawiona psychiczna analiza postępowania kobiety, która przekonana o swoich racjach, brnie w nie tak głęboko, że sama się w nich zatraca.

Trzecim opowiadaniem jest „Ozdrowienie” historia pielęgniarki Stefanii i ślepego pacjenta, do którego zaczyna żywić pewne uczucia. Opowiadanie dość dziwne. Podobało mi się chyba najmniej ze wszystkich. Nie wiem czy to wina tematu, jaki autor sobie obrał, czy może przekazu. W każdym razie Stefania jest mało urodziwą kobietą. Ślepota jej pacjenta niepozwana mu fizycznie jej zobaczyć, jednak zadowoleniem napawa go sam zapach kobiety.  Uczucie, które Stefania zaczyna do niego żywić zdaje się zmieniać ją wewnętrznie, ale i zewnętrznie. Uczucie to stało się też zapalnikiem do zmiany obecnego życia.

„Kiepskie lektury” to opowieść o kuzynostwie i skrywanej tajemnicy. Gdy razem wybierają się w podróż, nie wiedzą, jak nieprawdopodobna ta podróż się okaże. Maurycy to profesor, który nie czytuje beletrystyki. Woli oscylować wokół książek ambitnych. W jego ręce trafia jednak pewna pozycja, przed którą nie może uciec. Mąci mu w głowie, sprawia, że Maurycy widzi się rzeczy inaczej. Historia traktuje też o marzenie, które nie miało prawa się ziścić, marzeniu, które trzeba było schować głęboko w duszy. Marzeniu, które w pewien sposób będzie miało wpływ na ich życie. To wszystko prowadzi do zaskakującego finału.

Ostatnim, zamykającym książkę opowiadaniem jest „Kobieta z bukietem”. Opowieść o tym, jak długo możemy czekać na zmianę w swoim życiu i jak wielki wpływ potrafi na nas wywrzeć. Pewna kobieta codziennie wyczekuje na peronie z bukietem kwiatów w dłoniach. Niektórzy widzieli ją już dwadzieścia lat temu.  Najbardziej zaskakujące jest to, że owe wyczekiwanie możemy przyrównać do własnego życia. Możemy odczytać je przez pryzmat doświadczeń, jakie sami ze sobą nosimy.

Przeczytałam ją na jednym wdechu, trochę nawet żałując, że to już koniec. Schmitt udowodnił mi, że potrafi zanurzyć czytelnika po czubki uszu w swoim wykreowanym świecie, sprawiając, że sami zaczynamy zadawać sobie egzystencjalne pytania. „Marzycielka z Ostendy” to niesamowita podróż w głąb ludzkiej psychiki. W głąb ludzkiej duszy, która skrywa wiele tajemnic. To opowieść o tym, czym możemy się stać i tym, czym już jesteśmy, a wszystko okraszone ciekawymi i trafnymi puentami. Gorąco polecam.

Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości portalu Sztukater.

6/6

piątek, 13 stycznia 2012

"Hyperversum" Cecilia Randall


Zastanawialiście się kiedyś, co by było, gdybyście zostali zmuszeni do porzucenia swojego obecnego życia i egzystowania w świecie, którego nie znacie? Świecie odległego o kilkaset lat? Świecie, który przeraża i był dla was jedynie historią, której uczyliście się w szkole? Bohaterowie książki „Hyperversum” musieli zmierzyć się z rzeczywistością inną niż ta, w której przyszło im żyć.

Ian, Daniel, Jodie, Martin, Donna i Carl – ludzie połączeni pasją do gry komputerowej, która przenosiła ich w czasy średniowieczne, przez awarie systemu zostali „wciągnięci” do świata Hyperversum. Pozbawieni jakichkolwiek wskazówek, budzą się po sztormie we Francji. Nie wiedzą, co się stało, nie rozumieją swojego położenia. Ian, student historii, jako pierwszy rozgryza problem. Tłumaczy przyjaciołom, że w jakiś sposób przenieśli się do XIII – wiecznej Europy i już nie grają – żyją w świecie, który gra jedynie wykreowała. Reszta nie może pojąć, jak do tego doszło. Próby połączenia się z grą są niemożliwe, dlatego przyjaciele muszą odnaleźć inną drogę na wydostanie się. Na dodatek, w czasie sztormu dwójka z nich – Donna i Carl – zniknęli.  

Na swojej drodze napotykają wiele wyzwań. Pierwsze z nich spotyka ich w mieście, do którego dochodzą. Na szczęście Ian ( to on kreował daną grę ) zna francuski oraz wie, w jakim momencie historii się znaleźli. Zauważają, że ludność nie reaguje na nich pozytywnie, gdyż mówią po angielsku. Dopiero pewna uboga dziewczyna pomaga im, tłumacząc gdzie znajduje się klasztor, w którym mogą się zatrzymać. Jakiś czas później ta sama dziewczyna wpada w kłopoty i zostaje uratowana przez Iana, który za swój heroiczny postępek zostaje skazany na publiczną chłostę przez angielskiego szeryfa. Czwórka przyjaciół wraz z ubogą dziewczyną trafia do więzienia. Udaje im się jednak stamtąd wydostać. Co ich czeka w niebezpiecznym świecie? Czy uda im się przeżyć w średniowiecznej rzeczywistości, która jest brutalna? Czy wrócą do domu?
Książka mnie zafascynowała od początku do samego końca. Nie mogłam się od niej oderwać. Jestem szczerze zachwycona, że jest to pierwsza część i będę mogła jeszcze spotkać się z bohaterami.  Pierwszy raz też spotkałam się z tak wymyślną fabułą. Cecylia Randall zapewniła mi kilka ciekawych i niezapomnianych godzin lektury.


„Ten kto ma odwagę walczyć w imię tego, co uważa za słuszne, zostaje naznaczony- To znak, który zostaje wypalony w tobie na zewnątrz i w środku, który zmienia Cię na zawsze…”

Autorka zasługuje na brawa za stworzenie wspaniałych kreacji. Ian, najstarszy z przyjaciół, od razu przejmuje odpowiedzialność za całą resztę i od początku uosabiać go można z średniowiecznym rycerzem, broniącym honoru. Uwielbiam go w sumie za wszystko. W szczególności chyba za to, że jako pierwszy dostosował się do reguł panujących w tym świecie i odnalazł w nim miłość, która potrafiła pokonać każdą przeszkodę. Niesamowitą metamorfozę przechodzi też Daniel. Z chłopaka, który wiele posiadał i nie martwił się o jutro, przeistoczył się w mężczyznę zdolnego do wielkich czynów. Tam samo Jodie i Martin.

Świat ukazany przez Cecilia Randall jest do bólu prawdziwy. Autorka wspaniale oddała realia epoki, począwszy od języka, skończywszy na tradycjach i zachowaniach. Każdy, kto choć trochę zna historię, jest w stanie uwierzyć, że to, co autorka opisała, mogło mieć miejsce naprawdę. A jest to wielki atut. Sama tak wsiąkłam w historię, że wydawało mi się, iż znalazłam się tam z bohaterami, zupełnie jakbym towarzyszyła im na każdym kroku.

„Hyperversum” jest mieszanką rzeczywistości i wirtualnej fikcji. Czymś na pograniczu współczesności i historii. Opowieścią o tym, jak szybko trzeba dojrzeć, gdy zmusza nas do tego sytuacja. Opowieścią o brutalności, wojnie i krwi. Opowieścią o niesamowitej miłości, która zdarza się tylko raz. Ale też pokazująca jak wielka może być przyjaźń. Ile barier może przekroczyć i ile wrogów pokonać, by stała się jeszcze silniejsza. Opowiada też o honorze, o przywiązaniu do ludzi, których chcemy chronić. Ale przede wszystkim ukazuje nam, że wszystko może się w życiu wydarzyć. Wszystko jest możliwe. Zawsze i wszędzie. 

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Esprit.

6/6 - z czystym sumieniem.

środa, 11 stycznia 2012

"Rzeka szaleństwa" Marek P. Wiśniewski


Z założenia przy książkach debiutantów odczuwamy pewien lęk – czy sprosta postawionym przez nas oczekiwaniom, czy mi się spodoba, czy się rozczaruje. To jest normalne, bo w danym momencie nie znamy stylu danego pisarza i zdecydowanie nie wiemy, czego możemy się spodziewać. Pewnie dlatego też trudniej jest ocenić książkę debiutanta. Z prozą Marka Wiśniewskiego spotykam się właśnie po raz pierwszy, ale owego spotkania nie żałuję.

Bohater powieści to Michał Marlowski, młody mężczyzna i świeżo zatrudniony agent handlowy w firmie spedycyjnej. Jego zadaniem jest dostarczenie towaru ze Szczecina do Sieradza. Z pewną dozą niepewności decyduje się na pracę, zachęcony najbardziej gotówką. Na pokładzie barki poznaje ciekawą postać – bosmana Hryciuka, który na samym początku nie wzbudził mojej sympatii oraz kapitana Listkiewicza – osobnika zgoła dziwnego. Czas podróży zapowiada się nie wesoło, biorąc pod uwagę brak zgodności między załogą, ale nikt z nich nie spodziewał się, jak bardzo owa podróż na nich wpłynie, ile niepokojących zdarzeń ich czeka.

Nigdy nie można być pewnym – niczego. O tym dowiadują się bohaterowie. Tajemnica miesza się z prawdą, fikcja z rzeczywistością, wspomnienia z teraźniejszością i nic nie jest tym, na co wygląda.  Bohaterowie muszą stawić czoła wszystkiemu, co przyniesie im rzeka. Co czeka na nich na końcu podróży?

Szczerze powiedziawszy byłam mile zszokowana. Początkowo do książki przyciągnęła mnie okładka. Tytuł skojarzył mi się trochę ze starożytnym panta rei, ale skojarzenie okazało się nie trafne. Tutaj może i wszystko płynie, ale nie w taki sposób, jak byśmy chcieli. Rzeka sama w sobie jest przerażająca i pociągająca – każdy żywioł niesie ze sobą pewne wartości i strach, a woda chyba w szczególności napawa nas dziwną bojaźnią. Z jednej strony bez niej nie zdołalibyśmy przeżyć, zaś z drugiej w jednej chwili może zabrać nam wszystko.

Marek Wiśniewski snuje opowieść psychologiczną, każe zagłębić nam się w psychikę bohaterów, skłania nas do zastanowienia się nad tym, co jest prawdą i co jeszcze możemy odkryć, gdybyśmy tylko chcieli wejść głębiej. Autor dawkuje napięcie, które z kartki na kartkę rośnie, wplata się w pewien mroczny klimat powieści i dodatkowo potęguję nasze nerwy. Niesamowicie umiejętnie pokazuje nam szaleństwo – jak wcześniej wspominałam trudno jest dojść do tego, co jest prawdą a co tylko wymysłem wyobraźni. Czytelnik staje się świadkiem owego szaleństwa i w pewnym momencie popada w nie.

Główny bohater zasługuje na brawa. Zwyczajny, prosty człowiek, jakim jest każdy z nas, staje przed wydarzeniami, których nie potrafi do końca pojąć. Jego życie staje się chaotyczne, wywrócone do góry nogami. Dodajmy do tego kochankę Eli i już wiadomo, że nie będzie prosto.

„Rzeka szaleństwa” jest pozycją ciekawą i godną uwagi nie tylko ze względu na styl i niebanalną powieść. Autor zaskakuje. Jego lekkość pióra sprawia, że książkę się pochłania, chcąc więcej i więcej.  Jednak jeśli komuś przeszkadzają przekleństwa, będzie musiał je tutaj zdzierżyć, ponieważ jest ich spora ilość. Jednakże biorąc pod uwagę miejsce dziejącej się akcji oraz bohaterów owe przekleństwa są całkowicie na miejscu i dodają utworowi naturalności.

Książkę polecam tym, którzy chcą poobcować z dobrą, polską literaturą, w której wszystko jest możliwe. Bo nigdy nie wiesz czy to nie ty oszalejesz.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Sol.

5/6




poniedziałek, 9 stycznia 2012

"Kod Boga. Boski pierwiastek w każdym z nas" Gregg Braden


Zacznę może od tego, że z początku bardzo sceptycznie podchodziłam do tej książki. O Bożym pierwiastku słyszał chyba każdy z nas, choćby krótką wzmiankę. No tak, i większość z nas w nią nie wierzy. Tak samo jak w to, że człowiek o grupie krwi O RH- jest niby potomkiem Chrystusa. Zresztą wiele jest takich spraw, które nie do końca nas przekonują, ale sprawiają, że zaczynamy nad czymś intensywnie rozmyślać.
Do nabycia

Gregg Braden stworzył książkę, która właśnie to ma na celu. Mamy się zacząć zastanawiać. Dociekać. I uważam, że to mu wyszło idealnie. Lektura szybką mną zawładnęła i w pewnym momencie nie mogłam się od niej oderwać.

Autor ma na celu ukazanie swoich dwunastoletnich badań, które potwierdziły jego przypuszczenia o tym, że każdego człowieka na ziemi łączy pewna niezaprzeczalna więź. Coś, co może sprawić, że wszelkie konflikty zbrojne na świecie mogą zostać rozwiązane. Ludzkość może istnieć w pokoju dzięki metodzie polegającej na rozwiązywaniu konfliktów wedle wizji wspólnego, harmonijnego dobra.

Wiem, to brzmi jak Utopia, do której raczej wstępu mieć nie będziemy. Wystarczy spojrzeć na to, co dzieje się wokół nas. Co rusz słyszymy o morderstwach, ludobójstwach, kolejnych wtargnięciach do jakiegoś kraju, napadaniu na cywilów. Sam Braden w książce przedstawia statystki, które dobitnie pokazują nam, że więcej ludzi zginęło w czasie czystek, wojen etnicznych itp. niż tych, których dosięgła katastrofa naturalna.

Człowiek sam gotuje sobie taki los, sam sprawia, że żyje w niebezpiecznym świecie. Braden przekonuje nas, że można żyć inaczej.  Z pewnością tylko wielka tragedia, olbrzymi kataklizm, który dosięgnie każdego z nas będzie w stanie zmienić nasze postrzeganie świata i sprawić, że zaczniemy myśleć nie tylko o sobie.

Dzięki książce poznałam wspólny mianownik dla starożytnych żywiołów czy hebrajskiego alfabetu. Dowiedziałam się co może chemia i pierwiastki. Wiem też, że tradycje, które są odległe od naszych o lata świetlne – choćby te starożytne, albo etniczne – każda z nich zawiera w sobie część tego, co i my mamy.
Poznając historie świata, powstania ludzkości czyli nas samych, dochodzimy sami do wniosku, że jesteśmy częścią jednej, wielkiej, globalnej rodziny i tylko od nas zależy, jak tą wiedze wykorzystamy.

Książka wywołała we mnie sporo uczuć – różnych. Jednak końcowy wyniki jest na plus. Braden odkrył przede mną kilka nieznanych dla mnie faktów, pokazał też, że możemy coś zrobić. Że możemy sami zadziałać. Dał nam potężną broń – wiedzę.

I tylko od nas, drogi Czytelniku, zależy co z nią poczniemy.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Studia Astropsychologicznego.

5/6

środa, 4 stycznia 2012

"Wampiry wśród nas" Konstantinos


Zainteresowanie wampirami trwa nieprzerwanie od dobrych kilkudziesięciu lat. Początkowo przerażał nas Dracula. Później serca zdobył Lestat, a na końcu wielkie grono fanek zyskał Edward Cullen. Każdy z nas wie, kim jest wampir, czym się charakteryzuje i co robi. Wiemy to z książek, filmów i czasopism. Współcześnie nie znajdziemy osoby, która chociażby o nich nie słyszała. Ich fenomen jest wielki i niepodważalny. Jednak dlaczego tak się dzieje? Co mają w sobie takiego, że pociągają miliony ludzi? I czy tak naprawdę jesteśmy w stanie uwierzyć, że istnieją?
Do nabycia

Książka neopoganina Konstantinosa „Wampiry wśród nas” jest pozycją godną uwagi nie tylko ze względu na tematykę, ale sposób przekazania wiedzy, którą autor zbierał. Tak jak mówiłam, każdy z nas wie, kim jest wampir, Konstantinos jednak przekonuje nas o niesłuszności naszych własnych wierzeń.
Nic nie jest tym, na co wygląda. Nie powinniśmy wierzyć literaturze. Powinniśmy zawierzyć historii, która nie raz pokazała nam, że wampiry istnieją. Nie są jednak takie, jakie widzimy je współcześnie. Konstantinos ukazuje nam przekrój historyczny ze wzmiankami o pojawieniu się wampirów na przełomie lat, w różnych epokach, w rożny sposób.

Książka ta nie jest jedynie kompendium wiedzy. To szczególna pozycja, która łamie wszelkie stereotypy, jakie kiedykolwiek na temat wampirów powstały.

Ponadto autor przedstawia nam masę faktów świadczących o ich istnieniu. Pisze również o ich podziale, o mocach, o tym jak wyglądają i kim tak naprawdę są. Pomaga też w sprawdzeniu, czy nie stałeś się ich ofiarą. Pokazuje, jak się przed nimi bronić, co zrobić, gdy cię zaatakują. Konstantinos wymienia nie tylko wampiry żywiące się krwią, ale te, które pobierają od nas energię. Dzięki książce będziesz wiedział, czytelniku, jak się przed nimi obronić.

Cóż, nie będę kryć, że książkę przeczytałam ze względu na moje zamiłowanie do wampiryzmu. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać i nie sądziłam, że tak bardzo książkę polubię.
Najbardziej podoba mi się w niej to, że autor rzeczowo podszedł do sprawy. Pokazał nam wiele faktów, historycznych wzmianek, których nie sposób wręcz podważyć. Co najważniejsze – możecie sami wybrać czy chcecie w to wierzyć, czy też nie.

Od nas bowiem zależy jak książkę potraktujemy. Ja sądzę, że jest to dobrze skondensowana wiedza. Moim skromnym zdaniem Konstantinos przeprowadził bardzo owocne badania, z których wyniku jestem szczerze zadowolona. Po lekturze książki posiadłam zdecydowanie większą wiedzę na temat wampirów, ich powstania, ich kształtowania się na różnych terenach świata i ich postrzegania.

Książkę polecam osobom, które wampiry lubią, które chciałyby się dowiedzieć więcej. Dla tych, które chciałyby poznać ich historię. Odradzam zbytnio zapalonym fankom Zmierzchu, ponieważ po tej lekturze mogą utracić swoją miłość do książki.

Tak więc – wierzycie? Chcecie uwierzyć? Konstantinos zabierze was do świata, w którym wampir nie jest pięknym niczym Adonis bogiem, którego chciałoby się pokochać. Zabierze was do świata, w którym panuje brzydota i strach. Jesteś gotowy?

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Studia Astropsychologii.

5/6

wtorek, 3 stycznia 2012

"Rozkoszne 2" - antologia opowiadań erotycznych

„Rozkoszne 2” wydawnictwa Replika to zbiór opowiadań erotycznych napisanych przez różnych pisarzy. Sięgnęłam po nią z czystej ciekawości, czytając o sukcesie poprzedniej edycji.
To ciekawa pozycja. Nie tylko ze względu na różnorodność historii. Ale chyba dlatego, że udało się zebrać kilkanaście dobrych opowiadań, różnych autorów w jednej publikacji.  Myślę, że każdy znajdzie w antologii coś dla siebie.

Ja osobiście ulubowałam sobie dwa opowiadania. Jedno mówiące o kobiecie, która zdradza męża z mężczyzną, do którego zaczyna coś odczuwać – i może nie dziwne jest to, że powoli odnajduje w sobie uczucia do kochanka, ale fakt, że nie ma wyrzutów sumienia. Opowieść ta poruszyła mnie ze względu postać kobiety zdradzającej. Nie była standardowa. Wierzymy, że zdradzanie jest czymś bardzo złym, czymś, za co powinniśmy potępiać. Po lekturze tego opowiadania zaczynam powoli myśleć, że dla niektórych zdrada jest początkiem nowego, czasami lepszego, czasami gorszego życia.

Drugim opowiadaniem jest historia, jak się nie mylę, Olgi, dziewczyny o dziwnych stopach. Z początku, gdy je czytałam, zastanawiałam się, co tak naprawdę autor może mieć na myśli. Analizowałam i interpretowałam dlaczego zabrał się za tak dziwaczny temat, później jednak stwierdziłam, że to był całkiem trafiony pomysł. Dzięki oryginalności opowiadanie to czyta się niesamowicie dobrze i trudno jest o nim zapomnieć. Autor trafił w samo sedno i wzbudził w czytelniku gamę różnych uczuć.

Znacie to uczucie, kiedy nagle przypominacie sobie o oddychaniu? No tak, wiem, oddychamy bezwiednie… ale są momenty, kiedy uświadamiamy sobie, że to robimy. Co więcej, wiemy, że MUSIMY to robić… No i się zaczyna” panicznie oddychamy i robimy to, wciąż o tym myśląc, bojąc się przestać… Bo jak przestaniemy to… po prosto umrzemy.  Great Pretender, Marta Jankowska.

Powyższy cytat chyba dokładnie przedstawia to, co w tym zbiorze miało się pojawić. Dla wielu z nas seks jest tematem tabu. Nie ważne, że już dawno zaczęto mówić o nim głośno. Nie ważne, że każdy z nas ma z nim do czynienia. To strefa intymna każdego człowieka.

Uważam, że zbiór ten jest ciekawym eksperymentem, który pokazuje, że nie boimy się rozważać na tematy, które z natury są dość ciężkie. Bo mimo wszystko powinniśmy mówić o tym, co nas dotyczy. O czymś, co nie jest nam obce, a wręcz przeciwnie.

„Rozkoszne 2” zaliczam do lektur o interesującym zabarwieniu. Interesującym nie tyle ze względu na poruszony temat, a sposób realizacji. Opowiadania diametralnie się od siebie różnią, poruszają odmienne zagadnienia, ale w każdym znajdujemy coś, co w choć minimalnym stopniu możemy odnieść do swojego życia.

Książkę polecam osobom, które chcą przeczytać coś innego, coś, co może poruszyć albo zgorszyć. Coś naszego, rodzimego, ale całkowicie różniącego się od przyjętych norm.

Coś, co może zapaść na długo w pamięć. „Rozkoszne 2” nie zawiedzie. Mnie nie zawiodło i mam nadzieję, że i Wy znajdziecie w niej coś dla siebie.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Replika.

5/6

***

W tym miejscu chciałam jeszcze powiedzieć, że nie odzywałam się dość długo z powodu sylwestrowego wyjazdu do Czech. Internet miałam, ale rzadko używany. Więc szczęśliwego nowego roku dla wszystkich blogerów :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...