wtorek, 29 listopada 2011

"Klasztor" Panos Karnezis


„Klasztor” Panosa Karnezisa brałam do rąk z lekkim niepokojem. Był on spowodowany treścią, o której utwór traktuje. Osobiście nie przepadam za bardzo za wątkami religijnymi, których, po samym tytule, w książce nie brakuje. Ale do rzeczy.

Klasztor Matki Boskiej Miłosiernej to miejsce, w którym kobiety odnajdują spokój. Życie, które wiodły za murami zostaje w tyle, zostaje zapomniane, a cała ich przyszłość zostaje wręczona Bogu. Siostry pracują, modlą się, mają swoje zadania. Wszystko toczy się powolnym torem, wyznaczanym przez godziny wstawania, godziny modlenia się. Coś się jednak zmienia.

Pewnego dnia siostra Lucia znajduje na progu dziecko. Małe, kwilące, niewinne dziecko. Informuje o tym od razu matkę przełożoną, Marie Ines, robi to z przestrachem i bojaźnią. Dziecko jest chłopcem. Jako że klasztor Matki Boskiej Miłosiernej to klasztor żeński, obecność płci przeciwnej – nie ważne jest, że to dziecko – stanowi wielki problem. Gdy matka przełożona pierwszy raz bierze niemowlę na ręce, doznaje olśnienia. Jest pewna, że to cud, który zesłał Bóg, aby mogła w końcu odpokutować grzechy przeszłości. Bo otóż Marie Ines nie od zawsze marzyła o oddaniu swojego losu w Boże dłonie. Kiedyś była młoda, miała własne marzenia, wiodła inne życie. Pewne tragiczne wydarzenia zdecydowały o jej przyszłości. Teraz, widząc małego chłopczyka doznaje olśnienia. Za wszelką cenę chce go zatrzymać i wychować na porządnego człowieka. Mimo szczerych chęci, na swojej drodze napotyka wiele przeciwności. Nie wszystkie siostry zakonne widzą w tym wydarzeniu cud – wręcz przeciwnie, pojawienie się chłopca zaczyna być postrzegane jako dzieło Szatana. Ponadto jedna z sióstr nosi w sobie pewien wielki sekret, który wychodząc na jaw, może przysporzyć nieprzyjemności, ba, nawet skandal. Co więc stanie się z dzieckiem? Jaką decyzję podejmie matka przełożona?

Powieść Karnezisa porusza problemy, do których zwykły śmiertelnik, taki jak na przykład ja, nie ma wstępu. Są to tematy zakazane, często ukrywane, tematy tabu, które interesują na właśnie ze względów nieobwieszczania ich. Kościół, zakony oraz ludzie, którzy oddali się na posługę Bogu są postrzegani jako wysłannicy Najwyższego, a więc od razu zyskują szacunek, a ich podłoże moralne prawie nigdy nie jest negowane. Z góry zakładamy, że nie są w stanie popełnić żadnego grzechu, który mógłby złamać złożonego przez nich śluby. Karnezis w swojej książce pokazuje nam ich życie „od kuchni”, z wielką dbałością o szczegóły. Piszę tak, bo wydaję mi się, że faktycznie tak jest. Mimo wszystko nie jestem w stanie ocenić prawdziwości przekazanych przez niego faktów, nie mniej jednak jestem w stanie w to uwierzyć. A to już sukces.

Powieść porusza też stany uczuć. Atmosfera niepokoju towarzyszy czytelnikowi od samego początku i nie opuszcza go, aż do samego rozwiązania zagadki pojawienia się chłopca. Ale nawet i potem jest wszechogarniający. Niepokój ten jest wywołany nie tyle miejscem, w które dziecko trafia, a samymi siostrami zakonnymi. Ich postępowanie niekiedy odbiega od tego, które zwykliśmy sobie wyobrażać lub też widzieć na własne oczy. Klasztor zostaje zmieniony. Dziecko staje się tutaj obiektem, który wyzwala w siostrach różne cechy charakteru – niektóre dobre, niektóre złe, ale nie pozostają obojętne. 

Jak dla mnie książkę czytało się dobrze. Nie mniej jednak nie zachwyciła mnie. Podejrzewam, że to raczej wybrany przez autora temat nie przypadł mi do gustu, gdyż sam styl Karnezisa jest bez zarzutu. Książkę czyta się szybko, a słownictwo, którym operuje Karnezis jest pozbawione patosu.

„Klasztor” polecam tym czytelnikom, których pociąga religijna tematyka oraz tym, którzy chcieliby poznać zakamarki ludzkiej duszy. Ciemne zakamarki ludzi, którzy winni służyć nam za wzór. Jak dla mnie – książka jest dobra. Nie zachwycająca, nie łapiąca za serce, a dobra. Mimo wszystko nie żałuję czasu nad nią spędzoną.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Replika.
3.5/6

sobota, 26 listopada 2011

"Kamuflaż" Ewa Ostrowska


Książka Ewy Ostrowskiej zainteresowała mnie samym tekstem na tylnej okładce. Początkowo myślałam, że będzie to prosty kryminał, z szybkim rozwiązaniem, ba, może nawet prędko dojdę do tego, kto jest mordercą. Ale tak się nie stało i zostałam mile rozczarowana.

Nevada. Spokojne miasteczko, w którym każdy każdego zna. Ludzie żyją w przeświadczeniu, że mijany na ulicy sąsiad jest przyjacielem, pani z warzywniaka obok zawsze posłuży radą a uczynny doktor nigdy nie odmówi pomocy. Żyje się tutaj jak w idyllicznym, wyśnionym wręcz świecie, gdzie nie ma miejsca na demony i zło. Wszystko zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni, gdy ktoś porywa syna Hellen i Willa Barkinsów, Patricka, spod czujnych oczu rodziców. Akt ten dokonuje się w dzień, kiedy chłopiec bawił się w piaskownicy przed domem, w momencie, gdy ojciec czytał gazetę na tarasie, popijając kawę, zerkając na syna. Kilka dni później Hellen znajduje w piaskownicy manekina złudnie przypominającego jej zaginionego synka. Wybiega z wypisaną w oczach radością, mając nadzieję, że koszmar już się skończył. Gdy orientuje się, że to nie dziecko, a na głowie manekina znajduje się skalp z włosami synka, popada w depresję. Jak mogło do tego dojść? Kto tak okrutnie znęca się nad zrozpaczonymi rodzicami? Jakim cudem udało się zbrodniarzowi wykraść dziecko w biały w dzień?

Tego ma zamiar dowiedzieć się szeryf Haig, detektyw Peters oraz sporządzająca profile Jennifer Whitaker. Z początku ich praca idzie opornie, nie mogą się dogadać, dochodzi do wielu spięć, jednak z czasem potrafią sobie zaufać. Haig, jako osoba mieszkająca w Nevadzie, znająca mieszkańców, ma tym trudniejsze zadanie, bo w świetle dowodów okazuje się, że osoba stojąca za morderstwem, jest jedną z wielu mijanych przez lata na ulicach. Jest jedną z nich. Co gorsza, brutalnie i w pełni świadomie dokonuje zbrodni. Haig ma mało czasu, by odkryć kim jest. W trakcie śledztwa na jaw wychodzą ciemne sprawy szanownych mieszkańców Nevady. Nikt nie jest tym, za kogo się podaje. Morderca nie śpi i wkrótce dochodzi do kolejnej tragedii. Wstrząśnięte tragedią miasteczko nie spodziewa się tego, co ma dopiero nadejść. Czy Haigowi uda się dotrzeć do prawdy?

Osobiście książkę czytałam z wypiekami na twarzy, nie wiedząc, czego mogę się spodziewać na następnych kartkach. Początkowa jednostajność narracji wprowadza czytelnika w sielankowość miasteczka, by później nagle zburzyć ten obraz brutalnością i okrucieństwem. Obrazy przedstawiane przez Ostrowską są niesamowicie sugestywne. Czytelnik zaczyna się zastanawiać nad tym czy to jest możliwe, by ktoś był zdolny do takich czynów.

Co do postaci trudno jest je ocenić. Są zróżnicowane na niemal każdym poziomie. Początkowo pałałam sympatią do wspomnianej wcześniej Hellen. Wydawała mi się osobą spokojną, zdystansowaną, nieco pedantyczną. Była kochającą matką i żoną. W miarę czytania moja sympatia przypadła w udziale Haigowi. Sam nie miał łatwego życia, jednak nie zatracił w sobie nadziei na dobre zakończenie i uparcie brnął w śledztwo, ze wszystkich sił starając się odnaleźć oprawcę. Poświęcał temu każdą minutę, jego myśli wypełnione były jednym celem : udaremnić kolejne morderstwa. Nawet Peters, szorstki w obyciu, raczej nieprzyjemny detektyw okazał się osobą z krwi i kości. Co do charakteru samego mordercy – powiem jedynie, że byłam w ciężkim szoku. Ostrowska z mistrzowską precyzją skonstruowała potwora, wnikając w jego psychikę, przedstawiając w sposób niejednoznaczny. 

„Kamuflaż” to książka dla osób o zdecydowanie mocnych nerwach. Wciąga od pierwszej kartki i nie przestaje nękać, aż do samego końca. Tajemnice nasilają się w tempie ekspresowym, autorka co rusz wprowadza nowe fakty, które zamiast rozjaśnić sprawę, tylko ją gmatwają, a morderca może być kimkolwiek. Co najgorsze na ofiary wybiera niewinne dzieci, co jeszcze bardziej pogłębia strach i niedowierzanie mieszkańców. Będziesz w stanie wniknąć w umysł kogoś, kto znęca się nad czystą i nieskalaną istotą? Ja wniknęłam i poczułam ten sam strach, co Nevada.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Oficynka.
6/6

poniedziałek, 21 listopada 2011

"Wycieczka na tamten świat" Anna i Siergiej Litwinowie


Mówi się, że wypadki chodzą po ludziach. I książka „Wycieczka na tamten świat” pokazuje, że to trafne określenie. Tania Sadownikowa rozpoczęła swój urlop od pobytu w luksusowym hotelu wraz z przyjacielem Niemcem. Oczywiście opływa w dostatki, niczego jej nie brakuje, ale w końcu stwierdza, że chce przeżyć przygodę. I pojechała na skoki ze spadochronem. W samolocie poznaje Dimę, dziennikarza, dla którego jednym największym marzeniem jest napisać artykuł, ale nie zwykły, taki, który przyniósł by mu sławę. Obydwoje przeżyją wielką przygodę wraz z Igorem, mężczyzną tajemniczym, z niesamowitą pamięcią i zapalonym karciarzem. Cała trójka zmuszona jest uciekać, po tym, jak zostali oskarżeni o spowodowanie wybuchu w samolocie.

I o to na ich ogonie siedzą nie tylko służby rosyjskie, ale i gangsterzy. W tym wszystkim znajduje się też miejsce dla tajemniczego brylantu z XVIII w. Jego historia w dużej mierze ma wpływ na fabułę książki. Dlaczego doszło w samolocie do wybuchu? Kim jest tajemniczy Iwan? Jakie przygody trójka bohaterów spotka na swojej drodze? 

„Wycieczka na tamten świat” to opowieść sensacyjna. Czytelnik ma wrażenie jakby oglądał film. Nie chodzi tu jedynie o jakieś określone sceny z książki – choć pościgi mogłyby się tutaj zaliczać. Jednak w tej kwestii największą rolę odegrała strona techniczna. Każdy rozdział pisany jest ze stron różnych bohaterów. Nie mamy więc tutaj jednego prowadzącego wątku, choć najbardziej rozbudowany jest zdecydowanie ten, który ukazuje nam podróż głównych bohaterów.

To, co mi się w książce podobało to postacie. Są mocno zarysowane, charakterystyczne i ciekawe. Tania nie jest mi szczególnie bliska. Ot po prostu kobieta, która podoba się mężczyzną, wie jak to wykorzystać, ale do tego jest też zabawna. Dima jest poszukującym sensacji dziennikarzem, który ma nadzieję rozpocząć w końcu swoją karierę. Ale najciekawszy według mnie jest karciarz Igor. Ma niejasną przeszłość, jest intrygujący od początku. Jego smutna opowieść wzruszyła mnie i sprawiła, że polubiłam go jeszcze bardziej. Jest zawzięty, ale do tego ma coś w sobie, przez co można go od razu polubić.

Nie podobało mi się to, że cała historia była niesamowicie rozstrzelona. Choć fabuła jest ciekawa, sama konstrukcja nie przypadła mi do gustu. Książkę czyta się lekko, przyjemnie i niewiarygodnie szybko. Napięcie początkowo jest stonowane, by później tylko rosnąć, podsycając w czytelniku chęć odkrycia zagadki. Akcja otacza nas z każdej strony. Nie ma tutaj chwili na odetchnięcie, zastanowienie się nad tym, co się dzieje. Czytelnik jest w ciągłym ruchu wraz z bohaterami.

„Wycieczkę na tamten świat” czyta się jak dobry kryminał. Choć nie brak też w nim humoru.

„-Panowie, mam dla was dwie wiadomości – powiedziała Tania. – Dobrą i złą. Od której zaczać?
- Od złe – powiedział Dima.
- Paliwo nam się kończy.
- A dobra wiadomość.
- W samolocie są trzy spadochrony.
Przyjaciele wybuchnęli niepohamowanym śmiechem. „
Str. 288

Książkę polecam miłośnikom niestandardowych kryminałów, o wielowątkowej fabule, humorze i ciekawych postaciach. 

Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Oficynka.
4/6

czwartek, 17 listopada 2011

"Włoskie sekrety" Małgorzata Yildirim

„W malowniczym Sorrento czekała na nią miłość i rodzinna tajemnica, którą jej ciotka wolała zachować aż do śmierci.”

Są książki, które od razu po przeczytaniu odstawia się na półkę i więcej do nich nie wraca i są takie, które od pierwszy stron przyspieszają bicie serca i nigdy się o nich nie zapomina. Ja zaliczam „Włoskie sekrety” zdecydowanie do tej drugiej kategorii. 

Miranda Powell to młoda kobieta, amerykanka, która dowiaduje się, że po śmierci ukochanej ciotki, Agnes, otrzymała w spadku niebagatelną sumę pieniędzy oraz dom we włoskiej miejscowości Sorrento. Rodzina zszokowana najpierw faktem, iż kobieta zostawiła testament, jeszcze bardziej dziwią się, że prawie cały swój dobytek zostawiła właśnie Mirandzie. 

Tak też zaczyna się największa życiowa przygoda głównej bohaterki, bo oto Miranda zostawia pracę w jednym z lepszych muzeów w Bostonie i postanawia wyjechać do Włoch. Rodzina nie jest zachwycona tym pomysłem, szczególnie siostra Mirandy, Katie. Jednakże górę bierze serce, które podpowiada Mirandzie, że to będzie krok, który w końcu zmieni jej szarą rzeczywistość w ekscytującą podróż do miejsca, w którym Agnes niegdyś mieszkała. Bohaterka dowiaduje się, że w owym domu ciotka przeżyła ciężkie chwile, które odcisnęły piętno na jej dalszym życiu.

Dom przepisany dla niej w spadku, mianowicie Villa di Rosa, to okazała willa, którą od dłuższego czasu zajmowała się rodzina Gardionich – Julianna i Matteo. Miranda zaprzyjaźnia się z nimi i z biegiem czasu zaczyna czuć się we Włoszech jak w domu. Poznaje też tajemniczego mężczyznę, właściciela klubu w Sorrento, Rafaela Silvano – bożyszcze kobiet. Miranda na początku nie potrafi nazwać swoich uczuć ani przyznać się do nich, choć całe życie czekała na prawdziwą miłość. 

„Nie sądzę, że to najlepszy pomysł. – Z jakiegoś powodu, którego nie znałam, słowa z trudem przechodziły mi przez gardło.
Mój rozbiegany wzrok nigdzie nie chciał zatrzymać się na dłużej, a Rafaela omijał z premedytacją.
Nie spuszczając ze mnie wzroku, wyjął mi szklankę z dłoni.
- Zostań… - powiedział kuszącym tonem, po czym chwycił mnie w objęcia.”
Str. 178.

Mimo że początkowo planowała sprzedać posiadłość, z czasem coraz mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że przed podjęciem decyzji koniecznie musi poznać prawdziwą historię cioci Agnes, by raz na zawsze uporać się z przeszłością. Okazuje się jednak, że ktoś definitywnie nie chce, by prawda wyszła na jaw. Życie Mirandy znajduje się w niebezpieczeństwie. Jak potoczy się historia? Czy Mirandzie uda się odkryć to, co tak długo skrywało się w mroku? Kto okaże się sprzymierzeńcem, a kto wrogiem?

„Włoskie sekrety” to książka napisana niebanalnie i przemyślanie. Autorka powoli wprowadza nas w świat bohaterów, początkowo dając skrawki informacji, które z czasem układają się w całość. Opisy oraz zgrabne dialogi, a także ukazanie Włoch utwierdziły mnie tylko w przekonaniu, że pozycja ta ukazuje duży kunszt i umiejętność posługiwania się piórem przez autorkę. Przez strony wręcz się biegnie, by jak najszybciej dociec kto, gdzie i dlaczego. Nie można się od niej oderwać i co najważniejsze – nie można się oprzeć.

Postacie są zarysowane dość mocną kreską. Miranda, która początkowo zachowywała się powściągliwie, robiła wszystko, czego żądali od niej rodzicie, po przyjeździe do Włoch zaczęła postrzegać, że takie zachowanie tylko jej szkodzi. Dopiero tutaj, z dala od rodziny i domu, poczuła się w pełni wolna, zaczęła myśleć o tym, czego sama pragnie. Od razu polubiłam też rodzinę Gardionich. Ich otwartość i serdeczność typowa do Włochów jest wręcz zarażająca. Agnes, która w sumie była obecna jedynie we wspomnieniach i przemyśleniach bohaterki i na mnie pozostawiła swoje odbicie. Czułam, że to kobieta, która powinna otrzymać swoją kropkę dla zdania, taką, jaką chciała. Los jednak nie oszczędził jej przeżyć. Poza tym sama postać Rafaela jest niesamowicie ciekawa. 

„Włoskie sekrety” to książka, która wciąga od pierwszego zdania. I nie puszcza. Z kartki na kartkę robi się coraz ciekawiej, coraz bardziej tajemniczo, a autorka z premedytacją przetrzymuje czytelnika w oczekiwaniu. Z czystym serce ją polecam każdemu – i kobietom i mężczyznom, bo można w niej znaleźć wiele wartości. Nie jest to jedynie literatura typowo kobieca. Bo mamy tu nie tylko miłość i wiarę w szczęście, ale też mrok i tajemnice, niebezpieczeństwo – czyli coś, co każdemu powinno przypadną do gustu. Ja w to wsiąkłam, kolej na was.

6/6

Stosikowo listopadowo

A więc widziałam, że to taka nawet tradycja na blogach recenzenckich pokazywać własne zdobycze :) Uważam, że to fajna sprawa i stwierdziłam, że sama podzielę się z wami ksiązkami, które w niedługim czasie mam zamiar zrecenzować. A oto i one :
I od góry:
1. Małgorzata Yildirim - Włoskie sekrety - prezent. Jestem w połowie i jest niesamowita. A recenzja powinna się jutro znaleźć na blogu.
2. Krzysztof Maciejewski - Osiem - również prezent, z czego jestem bardzo zadowolona.
3. Anna i Siergiej Litwinowie - Wycieczka na tamten świat - do recenzji od wydawnictwa Oficynka.
4. Ewa Ostrowska - Kamuflaż - do recenzji od wydawnictwa Oficynka.
5. John Ortberg - Ja, którym chcę być - do recenzji od wydawnictwa Esprit.
6. Panos Karnezis - Klasztor - do recenzji od wydawnictwa Replika.
7. Ewa Zadara - Przepis na łapanie motyli - do recenzji od wydawnictwa Replika.

Zapowiadają się ciekawe lektury :) A wy co teraz czytacie?
I wysyłam wam trochę ciepła na te zimne już i mroźne dni.

środa, 16 listopada 2011

"Kuszące zło" Keri Arthur


Tyle osób zachwalało „Kuszące zło”, że sama nie mogłam się nie skusić i nie przeczytać tej książki, mimo że wcześniejszych dwóch części, niestety, nie miałam w rękach. Co jednak w tym wszystkim jest najdziwniejsze, to fakt, że nawet mi to nie przeszkadzało. Keri Arthur popełniła cykl Zew Nocy, który już teraz mogę zaliczyć do jednych z moich ulubionych.

Otóż historia dzieje się w Melbourne w Australii. Riley przechodzi specjalny trening, przygotowujący ją do otrzymania zaszczytnego miana strażnika. Problem w tym, że Riley nie chce nim zostać. Teraz ma ważniejsze rzeczy na głowie, ponieważ do spełnienia jest pewna trudna, niebezpieczna i niesamowicie ryzykowna misja, w którą Riley brnie całą sobą. Musi dostać się do pewnego pilnie strzeżonego pałacu rozkoszy, w którym przebywa Deshon Starr – osobnik straszny, odrażający i szalony. Co gorsze, zajmujący się genetyką, a mianowicie tworzeniem potworów poprzez mieszanie DNA. Riley musi poradzić sobie nie tylko z nim, ale też z własnymi uczuciami, bo o jej względy zabiega wampir, który nie ma zamiaru odpuścić oraz seksowny wilkołak, który również nie chce ustąpić pola. I co ma zrobić kobieta? Co się stanie w rezydencji Starra? 

Powiem szczerze, że byłam niesamowicie ciekawa tej pozycji i nie zawiodłam się. Nie brakowało mi w niej czego. Mimo że wielu rzeczy nie rozumiałam z powodu braków wcześniejszych pozycji, uważam, że książka jest świetna. Powaliła mnie od samego początku. Pisanie w narracji pierwszoosobowej ma swoje plusy i minusy. Ja zazwyczaj takowych unikam. Zazwyczaj, bo zdarzają się książki, w których owa narracja jest wręcz niezbędna. Tak samo jest tutaj. Świat opisywany oczami Riley jest mieszaniną akcji i seksu. A na dodatek barwny i ciekawy – nie nudzi, nie nuży, wręcz przeciwnie, aż prosi się o więcej. Ale o tym zaraz.

Po pierwsze podobały mi się nie nachalne, że tak powiem, opisy. Autorka bardzo dobrze potrafi wyważyć szalę, żeby nie zmęczyć czytelnika. Książkę czyta się na jednym tchem. Ja nie mogłam się oderwać i wertowałam kartki z wypiekami na twarzy. 

Akcja toczy się równomiernie – nie jest ani za szybka, ani za wolna. Głównym walorem książki są ciekawe, niekiedy humorystyczne dialogi oraz pikantne sceny erotyczne. Muszę przyznać, że trudno jest opisać akt seksualny, żeby nie wyszedł pretensjonalny, albo co gorsza odrzucający. Tutaj nadawały książce swoistego unikalnego charakteru. Nie były wymuszone. Mi się wydawało, że są raczej na miejscu, takim odpowiednim. Sama Riley zresztą jako wilkołak miała niesamowicie mocny popęd seksualny, a sam akt opisywany przez nią samą sprawiał, że serce przyspieszało mi mocniej. Dobrze dobrane słowa. To podstawa.

To, co mnie zastanawiało to związek między Riley a Quinnem. Wydaje się, że są ze sobą związani nie tylko na płaszczyźnie seksualnej, ale ich interakcje wchodzą coraz głębiej, w coraz intymniejsze miejsca. W dusze. W serca. Jestem niesamowicie ciekawa jak to zostanie poprowadzone dalej, bo między nimi istnieje takie przyciąganie, że chętnie widziałabym ich jako parę. I sądzę, że nawet Riley, która opiera się monogamiczności i chce mieć wiele partnerów, w końcu zorientuje się, że Quinn nie jest dla niej jedynie seksualną maszyną, a kimś, z kim mogłaby dzielić uczucia.

„Kuszące zło” to książka, która zostawiła we mnie niezapomniane wrażenia. Już teraz mogę stwierdzić, że sięgnę po wcześniejsze części i następne. Autorka kupiła mnie akcją, kupiła mnie opisami i ciekawymi postaciami. Kupiła mnie też niebanalnym pomysłem. Niektóre sceny z tej książki były straszne. Chociażby humanoidalne motyle atakujące kobietę. Niektóre były ciekawe. Inne gorące. Jednak z pewnością zostawiły we mnie jakiś ślad. Pozycję polecam z czystym sercem tym, którzy mają dość świecących się w słońcu wampirów i grzecznych dziewczynek, a chcieli by w końcu dostać pikantną i niekiedy krwawą mieszaninę dobrej książki.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości portalu Sztukater.
6/6

poniedziałek, 14 listopada 2011

"Zakład o miłość" Agnieszka Lingas-Łoniewska

Agnieszkę Lingas-Łoniewską spotkałam kiedyś na pewnym forum. Tam też po raz pierwszy zaznajomiłam się z jej twórczością. Jeśli powiem, że tamte opowiadania zyskały rzesze fanów, to może być to małe niedopowiedzenie. Teraz po raz pierwszy trzymałam w dłoniach pełną książkę Agnieszki. I najpierw zachwyciłam się okładką, później resztą. Ale do rzeczy.

Sylwia Kujawczak to studentka historii sztuki, pochodząca z arystokratycznej rodziny, która posiada pewne tradycje. Za dwa tygodnie ma wyjść za mąż. Wszystko układa się pomyślnie do czasu, gdy na jej drodze nie staje on – Aleks. Mężczyzna z przeszłością, szorstki i zimny. Sylwia poznaje go na własnym wieczorze panieńskim i od początku czuje z nim dziwną, niewytłumaczalną więź.

Obydwoje wpadają w różne sidła – ona samej siebie, on początkowo zakładu. Obydwoje borykają się z trudnymi decyzjami, które mogą zaważyć na dalszym życiu. Na pewnym etapie muszą się zdecydować czego tak naprawdę pragną, czego oczekują od siebie nawzajem i czy warto jest zostawić to, co do tej pory mieli. Sylwia od zawsze podążała w ślady, które wytyczyła jej rodzina, nie zastanawiając się nawet, że może postąpić inaczej. Zrobić coś dla siebie. On był draniem, dla którego kobiety to tylko przygody seksualne. Co się stanie, gdy się spotkają? Czy los spłata im figla, czy raczej pokieruje na dobre tory? Czy odnajdą w sobie siłę, by pielęgnować miłość?

Ja przeczytałam książkę niesamowicie szybko i jeszcze szybciej zatopiłam się w jej fabułę. Nie mogłam czasami pojąć zachowań Sylwii i Aleksa. Tak jakby coś we mnie krzyczało, że powinni postąpić inaczej. W książce nie brakuje ciekawych postaci, którzy mają wpływ na otoczenie głównych bohaterów. Szczególną sympatią zapałałam do ciotki Sylwii, Eugenii. Starsza kobieta, która posiada już pewne doświadczenie życiowe pomaga młodszej kobiecie w próbie odnalezienia odpowiedzi. Nie jest taka jak jej rodzice. Nie ocenia, nie osądza. Wręcz przeciwnie. Namawia do tego, by przeżyła życie po swojemu, bo tak powinno być. Drugą postacią jest młodsza siostra Aleksego, Martyna. We mnie wzbudziła natychmiastową sympatię i za każdym razem, gdy pojawiała się na kartkach książki czułam niesamowite ciepło. Szczerą niechęcią darzę ojca Aleksego i Sylwii. Rodzice, którzy powinni być oparciem dla pociech, w tym wypadku próbują zrobić z nich swoje podobieństwo – tyle że złe.

„Zakład o miłość” jest nie tylko opowieścią o miłości kobiety do mężczyzny. Pokazuje też miłość braterską, która pokonała niechęć, złość a nawet nienawiść. Pokazuje też, że nawet najgorsze uczynki, które może w życiu popełnić, dzięki miłości mogą być nam wybaczone. Miłość jest tutaj zapalnikiem. Od niej się zaczyna i na niej kończy. Z nią się rodzimy i z nią umieramy, jeśli znajdziemy osobę, która zechce nam w tej drodze towarzyszyć.

-Sylwio, kocham cię. Całym sobą. Całym swoim nienauczonym miłością sercem. Całą swoją pokręconą głową. I całą swoją egoistyczną duszą.
Str. 126

Książka pokazuje też, że nawet ci, którzy nie zaznali w życiu ogromu miłości ze strony rodziców, rówieśników, kogokolwiek, mogą ją odnaleźć. Mogą się jej nauczyć, jeśli tylko będą chcieli. Jeśli uda im się przełamać własne bariery. Tak jak udało się to głównemu bohaterowi. Wiara w miłość pozwala nam unieść się ponad własne pragnienia, ponad egoizm, ponad wszystko. Dzięki niej patrzymy inaczej na siebie i świat. I co najważniejsze, dzięki niej stajemy się nową, lepszą osobą.

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu Novae Res.
5/6

piątek, 11 listopada 2011

"Pałac z lusterkami" Anna Pasikowska


Anna Pasikowska to pisarka, która mieszka w Szczecinie. Jako że studiuję w tym samym mieście, czytając jej książkę „Pałac z lusterkami” nachodziły mnie momenty głębszego sentymentu. Wiadomo – gdy ktoś opisuje miejsca, które odwiedzamy lub mijamy wywołuje to w nas przemyślenia.
 
Tytułowy „Pałac z lusterkami” to autentyczna stara poniemiecka willa mieszcząca się w spokojnej części Szczecina. Dom ten należy do arystokratycznej rodziny Wysocickich. Zrządzeniem losu w pociągu na trasie Warszawa-Szczecin główna bohaterka, Honorota, poznaje jednego z członków rodu, Andrzeja. Od razu czuje, że jest to człowiek godny zaufania. Kobieta decyduje się przełamać bariery i opowiedzieć mu o swoich tragicznych losach. Nie wie, że ta podróż na zawsze zmieni jej życie.

Samotna matka wraz z córką, Małgosią, już nie długo ma zamieszkać w willi, którą podziwiała, gdy jeszcze była małą dziewczynką. Pan Andrzej zaproponował jej pracę i dach nad głową. Honorata nie mogła odmówić, nie tylko ze względu na siebie, ale szczególnie ze względu na własną córkę. Chciała zapewnić jej dzieciństwo, którego sama nie miała. Z własnymi rodzicami nie utrzymywała kontaktu, a po tragicznych przejściach, które miały miejsce w dzień narodzenia się córki, nie miała nikogo. Przyjmuje więc propozycje i staje się osobistą rehabilitantką żony Andrzeja, Agaty. Co się wydarzy w domu z lusterkami? Kogo na swojej drodze jeszcze spotka Honorota? Czy będzie szczęśliwa? I czy w jej życiu ponownie zagości miłości?

„Pałac z lusterkami” to ciepła historia o tym, jak odbudować swoje życie. Główna bohaterka doznała wielu krzywd, które zaważyły na jej dalszych losach w mniejszym lub większym stopniu. Dla córki próbuje odzyskać swoją siłę i spokój, mając nadzieję, że uda jej się stworzyć dla pociechy dom, szczęśliwy dom. 

Jak sama autorka powiedziała, lubi tworzyć bajki. I ta książka jest bajką. Bajką, która może zdarzyć się w realnym życiu. Bo o to mamy kobietę, która może uchodzić za księżniczkę. Zresztą, gdy była mała i przechodziła obok świecących się lusterek myślała o tym, że w tym domu zdecydowanie mieszka księżniczka. Mamy też dobre wróżki i królewicza. Jest bal. Brakuje tylko zgubionego pantofla. Ale to nie jest istotne. Ważne jest to, że na końcu drogi, którą podąża Honorata czeka ją wiele niespodzianek, ale też szczęścia. Bo wiara w to, że wszystko skończy się dobrze, jest potrzebna nie tylko jej.

Autorka kreuje ciekawe postacie. Moją zdecydowaną ulubienicą jest starsza kobieta, Helena, miłośniczka samochodów. Jest osobą ekscentryczną i zabawną, barwną ale na tyle realną, że nie sposób jej nie polubić. Jej historia jest chyba bardziej tragiczna niż głównej bohaterki, jednak mimo tego nie zatraciła w sobie woli walki i tego próbuje nauczyć Honoratę.

„Pałac z lusterkami” to powieść dla kobiet o kobiecie. Powieść, która ma na celu zasiać w nas nadzieję, że nie wszystko jest stracone. Że nawet najtragiczniejsze koleje losu nie powinny zatrzeć w nas radości życia. Że powinniśmy walczyć o swoje. I powinniśmy kochać. Bez tego będziemy puści. Skazani na zagładę. A co najważniejsze – nie powinniśmy bać się uczuć.

4/6

niedziela, 6 listopada 2011

"Rozdarte dusze" Elaine Coffman

Z twórczością Elaine Coffman miałam styczność przy książce „Branka”. Poznałam choć trochę jej styl i umiejętność manewrowania akcją. Mimo tego, że autorka ta pisuje romanse, nie można ich zaliczyć do grona tych, które się czyta i szybko zapomina.

Teraz miałam możliwość przeczytania „Rozdartych dusz”. Opowieści o miłości Beatrice i Angelo. Ona jest malarką. Swój kunszt rozwijała u boku prestiżowych artystów. Teraz sama mogłaby użyczać cząstki swojego talentu innym. Kocha go od przeszło pięciu lat i nie potrafi o nim zapomnieć. Przybywa do Villa Mirandolla – domu, w którym wychowywała się jej matka, by spotkać się z rodziną oraz, jak skrycie marzyła, z Angelem. On jest wojownikiem w słusznej sprawie. Jako członek tajnego stowarzyszenia narażony jest na niebezpieczeństwo. Kocha swój kraj i oddałby za niego życie. Po tym jak w obronie własnej zabija austriackiego oficera, zmuszony jest opuścić Turyn i udać się do rodzinnego domu. Nie wie, że Beatrice tam jest. I tak samo jak ona o nim nie zapomniała, tak on o niej.

Ich ponowne spotkanie sprawia, że koleje ich losów zostają już ze sobą związane. Ona nie jest już nieśmiałą dziewczyną z przed pięciu lat, on nie jest kobieciarzem i żartownisiem. Odkrywają, że uczucie, które do siebie żywili, nie wygasło, wręcz przeciwnie, wraz ze spotkaniem rozpaliło się na nowo. Nie wiedzą jednak, jak sobie z nim poradzić. Angelo dobrze wie, że ukochana może zostać wzięta na celownik przez jego tajną działalność. Nie chce dopuścić do tego, by stała jej się krzywda. Ona za to nie chce przebywać z dala od niego. I tak pętla się zacieśnia. W końcu pewne zdarzenia sprawia, że zmuszeni są spędzić ze sobą długie dni, uciekając przed austriackimi żołnierzami. Czy w końcu zrozumieją siłę swoich uczuć? Czy uda im się przeżyć? Jaką rolę w tym wszystkim zagra tajemnicza Lisetta? Kim tak naprawdę jest Angelo?

„Rozdarte dusze” to opowieść pełna zwrotów akcji. Nie jest to typowy romans, w którym pierwsze skrzypce gra miłość. Można wręcz przypuszczać, że jest całkowicie odwrotnie. Autorka z wielkim wyczuciem wprowadza nas w realia życia tamtejszych ludzi. Strach przed aresztowaniem, konspiracyjne działania dla dobra kraju, bunty i powstania – to wszystko składa się na niesamowity obraz, w którym patriotyzm okazuje się tak samo ważny, jak miłość.

Nie można się oprzeć wrażeniu, że to właśnie uczucie Angela do Włoch jest motorem napędzającym wszelkie działania w książce. Razem z nim przebywamy na zebraniach, stajemy się osobą, którą podziwiają mieszkańcy. Razem z nim toczymy walki o wolność. Na tle tego wszystkiego rodzi się uczucie – trudne i przeżywające wzloty i upadki, ale na tyle silne, by mogło przetrwać wszelkie kryzysy pojawiające się na drodze.

- Myślę, że lepiej jest przeżywać romantyczne uniesienia, niż kochać. – Odłożyła pędzel. – Miłość! Komu jest potrzebna?
- Tobie, cara, i to bardzo.
- Jeśli to jest propozycja, odmawiam.
Str. 124

Bohaterowie książki zmagają się nie tylko z sytuacją w kraju, ale również z własnymi wewnętrznymi rozterkami. Ich potyczki słowne dodają pikanterii, ale mimo to, nie mogą się od siebie oderwać. Gdy muszą się rozstać, choć na kilka dni, nie mogą tego znieść i szukają sposobu, by móc znowu się zobaczyć.

Kibicujemy im. Mamy nadzieję, że poradzą sobie. Bo wszystko powinno kończyć się happy endem. Bez niego, bez tej magii towarzyszącej przy czytaniu, bez wiary w to, że życie, które stawia na naszej drodze kłody, w końcu sprawi, że będziemy mogli być szczęśliwi – jesteśmy jedynie skorupą. Pustą skorupą. Dopiero te wszystkie emocje i uczucia wypełniają nas po brzegi – dopiero wtedy, jesteśmy jednością. I tego życzę bohaterom. Ja wiem, jak to się skończyło. Wy możecie się tego dowiedzieć.

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu Mira.
 5/6

piątek, 4 listopada 2011

"Jej mężczyźni" Małgorzata Napierajowa


Trochę czasu minęło, nim wzięłam tę książkę do ręki. Nie wiem czy to przez to, że inspirowana jest prawdziwymi wydarzeniami, czy tym, że te wydarzenia są na tyle ciężkie, że obciążają na całe życie. W końcu jednak podjęłam decyzję i zaczęłam.

Główna bohaterka książki, Marysia Pietkiewicz, w wieku piętnastu lat zostaje brutalnie zgwałcona. Od tego czasu jej relacje z mężczyznami zostają napiętnowane tamtym doświadczeniem. Nie stoi to jednak na przeszkodzie w zbudowaniu szczęśliwej rodziny. Marysia zostaje żoną i matką dwóch wspaniałych synów. Nie chciałabym za dużo szczegółów zdradzić, więc jedynie napomknę, że ich przyjście na świat jest bardzo ciekawe.

W każdym razie wszystko układa się po jej myśli, dopóki nie umiera jej mąż. Wtedy całe jej życie zostaje wywrócone do góry nogami, a ona sama musi uporać się z myślą, że już go nie zobaczy. Mimo tragedii, potrafi odnaleźć w tym drogę, którą chciała podążyć już dawno temu. Tym samym, Marysia rozpoczyna nowy etap.

„Jej mężczyźni” to ciepła opowieść o rozterkach, o bólu i cierpieniu, o miłości i nadziei na lepsze jutro. Tragiczne wydarzenia, których ofiarą była główna bohaterka są początkiem lawiny zdarzeń, które prowadzą je przez wyboistą drogę. Nie wie, że na końcu czeka na nią szczęście. Czytając tę książkę, ma się wrażenie, że wszystko jest w stanie się odmienić. Nic nie jest wieczne.

Napierajowa w pięknym stylu prowadzi nas przez życie Marysi. Powoli, opisując nam zdarzenia pełne humoru i te, które wywołują w nas łzy. Szczególnie podoba mi się to, że książka jest „prawdziwa”. To, co się w niej znajduje możemy równie dobrze odnieść do samych siebie. Symbolicznie czy metaforycznie – każdy z nas odnajduje w niej cząstkę siebie. Pragniemy miłości poczucia bezpieczeństwa, pragniemy szczęśliwej rodziny i spokojnego życia, pragniemy spełniać własne marzenia. Czasami strach przed nimi staje się siłą napędową, czymś, co pozwala nam wyzwolić w sobie pokłady energii, o którą byśmy się nie podejrzewali.

Opowieść o Marysi i „Jej mężczyznach”  pokazuje nam, że mimo ciężkich przejść, możemy znaleźć siebie. Możemy kochać i być kochani. Możemy się spełniać. Możemy być sobą i nie wstydzić się tego.
Co najważniejsze, powinniśmy wierzyć. I tą wiarą zarażać innych. Przecież w życiu o to właśnie chodzi – o znalezienie własnego miejsca, komfortowego, takiego, w którym czujemy się bezpiecznie. Takiego, którym chcemy dzielić się z innymi. I tak jak ja, wraz z Marysią, przeżywałam wszystko, co się jej przytrafiło, tak ty czytelniku, jestem pewna, odnajdziesz tutaj coś dla siebie. Może to być cokolwiek .

„Jej mężczyźni” to pozycja dla tych, którzy pragną odrobinę magii – nie tej fantastycznej, ale życiowej. Magii, która sprawia, że wierzymy w dobre zakończenia.

Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu Novae Res.

5/6

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...