wtorek, 24 kwietnia 2012

"Żona oligarchy" Anna Blundy


Kogo fascynują mroczne rejony Rosji? Chyba każdy z nas czuje pewien pociąg do nieznanego. Gdy więc w ręce wpadła mi książka Anny Blundy „Żona oligarchy” z chęcią rozpoczęłam czytanie.

W książce splatają się losy czwórki różnych ludzi. Katia mieszkająca w Kirgasku ma małe perspektywy na to, by kiedykolwiek wyjechać i osiągnąć coś w życiu. Pewnego dnia trafia się jednak takowa szansa. Katia startuje w konkursie piękności, ale nie wie, że to podszyta podstępem organizacja i bardzo szybko będzie musiała zacząć kupczyć swoim ciałem, by zarobić na chleb. Wyjeżdża z rodzinnego miasta i zaczyna żyć własnym życiem, co miesiąc podsyłając rodzinie duże pieniądze. Paweł Iwaneczko, tak samo jak Katia, pochodzi z małej miejscowości. Jego dzieciństwo kończy się w momencie, gdy swój pierwszy raz przeżywa z trzynastoletnią dziewczynką, sprzedawaną przez ojca za krople wódki. Od tamtego czasu Paweł stał się innym człowiekiem, a kilka lat później zostaje najbogatszym Rosjaninem. Mo to angielka. Z matką spotyka się rzadko, większość czasu spędza z ojcem. Poznaje Katię i Pawła w pewnym hotelu, kiedy to mając lat piętnaście zakochuje się w Pawle i nie wie, że ich drogi przetną się znowu kilka lat później. Jej przyjaciel Eli, to przyszły prawnik, zafascynowany Rosją i jej kulturą. Co wspólnego ma ze sobą ta czwórka ludzi z odmiennych światów?

Mija kilka lat. Mo ma przeprowadzić wywiad z Pawłem. Spędzają ze sobą cudowne chwile, jednak Paweł wybiera Katię i to jej proponuje małżeństwo. Świat Mo na chwilę zostaje zburzony i od tamtej pory nie jest w stanie znaleźć mężczyzny, który choć trochę przypominałby Pawła. Nie wie jednak, że jej ukochany wcale nie jest tak czysty, jak by się mogło wydawać, albo też nie chce dopuścić do siebie myśli, że swój majątek posiadł w sposób nielegalny. Kim stała się Katia? Co łączy Mo i Pawła? Co w życiu osiągnął Eli?

Książką, którą miałam okazje przeczytać, jest powieścią o trudnym ludzkim położeniu. Katia tak jak Paweł nie miała łatwo w życiu. Zarabiała na siebie w sposób niekonwencjonalny, ale nie robiła nikomu krzywdy. Paweł zaś wybrał całkowicie inną drogę i w krótkim czasie stał się krezusem bez skrupułów. Życie każdego z nich nie było usłane różami. Autorka pokazuje nam świat brutalny i okrutnie prawdziwy. Bohaterowie muszą zmagać się z wieloma przeciwnościami losu i do końca nie wiadome jest, czy kiedykolwiek odnajdą szczęście.

Szczególną sympatią darzyłam właśnie Katię. Mimo trudnego startu zachowała w sobie siłę i pewną dozę świeżości i energii. Nie poddała się nawet wtedy, kiedy wydawało się, że już wszystko stracone. Tuż po niej plasowała się Mo. Niewinna, zwyczajna Mo, która nie miała zielonego pojęcia o tym, co się dzieje za drzwiami Pawła i długo nie chciała tego przyjąć do wiadomości. Paweł zaś został skonstruowany z chirurgiczną precyzją. Mimo wszystko mógł wzbudzać sympatię, której jednak mu nie podarowałam. Postacie są tutaj wyraziste, pełne, indywidualnie przedstawione, skrajnie różne, a jednak prawdziwe.

„Żona oligarchy” to mroczna powieść o ludzkiej psychice, o dorabianiu się w świecie pełnym okrucieństwa. Autorka ukazuje nam cienie bogatych i barwy tych, którzy zachowali w sobie jeszcze cząstkę przyzwoitości. Jednakże do końca nie wiemy, jak potoczą się losy bohaterów, a finał fabuły jest mocno zaskakujący. Interesująca pozycja, która nie powinna was zawieść.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Damidos.

5/6

"Kłopotliwy dług księżnej" Nicola Cornick


Preferuję różną literaturę. Namiętnie zaczytuje się w horrorach, uwielbiam kryminały i kocham fantastykę, ale romanse historyczne to to, co tygryski lubią najbardziej. Bądź co bądź jestem kobietą i czytanie o miłości jest dla mnie świetną rozrywką. Z Nicolą Cornick wcześniej styczności nie miałam i muszę przyznać, że trzeba będzie to nadrobić. A dlaczego? Przekonajcie się sami.

Isabella Di Cassilis to młoda wdowa po złej sławie mężu, który pozostawił ją z ogromnymi długami. Aby nie trafić do więzienia, kobieta ma kilka wyjść z tej dość przykrej sytuacji, a każde z nich wydaje się złe. Księżna postanawia jednak wyjść ponownie za mąż, aby jej długi przeszły na męża. Jednak nie to jest dziwne. Otóż Isabella poszukuje męża w więzieniu. Postanowiła wyjść za skazanego na dożywocie mężczyznę, którego nigdy więcej nie zobaczy na oczy. Wiadomo, że los uwielbia płatać figle i tym razem nie będzie inaczej.

Okazuje się, że skazanym na dożywocie więźniem jest Marcus Stockhaven, pierwsza i największa miłość Isabelli, którego porzuciła dzień przed ślubem dwanaście lat temu, aby ratować rodzinę przed bankructwem. Isabella jednak nie ma wyjścia i postanawia doprowadzić swój plan do końca. Nie wie jednak, że jej mąż wcale nie jest skazańcem i następnego dnia spotyka go na balu. Wyobraźcie sobie jej zdziwienie, kiedy staje przed nią mężczyzna, którego nie miała zamiaru już nigdy więcej oglądać. Splot wydarzeń sprawia, że losy Isabelii i Marcusa wiążą się ze sobą na zawsze i to nie tylko za sprawą ślubu. Na jaw wychodzą bolesne tajemnice z przeszłości, a nad szczęściem zakochanych zawisły gradowe chmury. Kim była India? Dlaczego Marcus znalazł się w więzieniu? Czego od niego chce Warwick? I czy miłość w końcu wygra?

„Kłopotliwy dług księżnej” to zgrabnie opowiedziana historia o prawdziwej miłości. Dwójka bohaterów musiała pokonać swoje uprzedzenia i bolesne wspomnienia, aby w końcu móc zaznać szczęścia. Nicola Cornick umiejętnie wprowadza czytelnika w świat dziewiętnastowiecznego Londynu, w którym intrygi i skandale są na porządku dziennym, a jego uczestnicy na długi czas wzięci są na języki. Isabella mimo swojej niesławnej reputacji, którą zawdzięczała głównie rozrywką zmarłego męża, nie poddała się i za pomocą ciętego języka potrafiła wybronić się z każdej sytuacji.

Bohaterowie książki są niesamowicie żywi i pełni energii. Każdy z nich został zindywidualizowany i dzięki temu nabiera realności. Isabella jawi nam się jako pełna siły kobieta, która skrywa wrażliwe wnętrze. Marcus za to jest trochę cynicznym mężczyzną, który chce, by Isabella zapłaciła za krzywdy, jakie mu wyrządziła w przyszłości. Szybko się okazuje, że zemsta jest bronią obusieczną. Z plejady postaci drugoplanowych warto wymienić przyjaciela Marcusa, Alistaira. Jego poczucie obowiązku względem siostry Isabelii, Penelopy, było godne pochwały. Sama Penelopa okazała się postacią ciepłą i energiczną, dzięki czemu bardzo szybko zyskała moją sympatię.

Uważam, że książka Nicolii Cornick jest propozycją dla każdej kobiety, która wierzy w siłę miłości. Bohaterowie odnaleźli się ponownie po dwunastu latach. Każde z nich miało ze sobą bagaż z przeszłości. Każde z nich oczekiwało od życia czegoś innego, ale mimo tego potrafili znaleźć do siebie drogę. Dzięki barwnym dialogom, ciekawym opisom, delikatnym scenom erotycznym oraz intrydze, książka staje się interesującą propozycją spędzenia wolnego czasu. Ja się nie zawiodłam, a wręcz przepadłam w stronicach. Polecam.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Mira.

5/6

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

"Śledztwo Decjusza" John Maddox Roberts


Fani intryg starożytnego Rzymu powinni być zadowoleni. John Maddox Roberts w pierwszej części kilkutomowej serii przenosi nas w centrum ówczesnego świata. Co z tego wyniknie? Przekonajcie się sami, a ja spróbuję chociaż trochę narysować wam fabułę.

Głównym bohaterem jest senator Decjusz Metallus Młodszy, pochodzący ze znamienitego rodu. Swoje umiejętności wykorzystuje jako detektyw, tropiąc zbrodniarzy dopuszczających się morderstw na ludziach Rzymu. Na dodatek mieszka w dość parszywej „dzielnicy” miasta – Suburze – gdzie popełnianie zbrodni jest na porządku dziennym. Nasz bohater trafia w sam środek spisku, w którym udział biorą znamienite postacie Rzymskiego panteonu, „rządzonego” przez Pompejusza oraz Krassusa.

Otóż ginie niewolnik, a magazyny bogatego, ale obcego Greka zostają podpalone. Decjusz zajmuje się tą sprawą, czując szóstym zmysłem, że nie chodzi tu tylko o błahe porachunki. Czarę przelewa zabójstwo jednego z najbardziej wpływowych i bogatych ludzi Rzymu. Decjusz wplątuję się w intrygę, w której do końca nie wiadomo, kto bierze udział. Na drodze bohatera stają takie postacie jak Cyceron czy młody ówcześnie Juliusz Cezar, którego bardzo dobrze znamy z historii. Tutaj jednak nie jest jeszcze tak wpływową postacią. Decjusz zaś stoi przed trudnym zadaniem – musi dowiedzieć się, kto stoi za zabójstwami.

Książką, którą miałam okazje przeczytać idealnie przedstawia realia ówczesnego świata i pokazuje nam życie w Rzymie. Ci z was, którzy interesują się historią starożytną, dostaną solidną dawkę przyjemnej lektury, która umili wam czas. Autor umiejętnie kreuje tło fabuły, pozwalając czytelnikowi całkowicie zagłębić się w realia.

Bohater, Decjusz, jawi nam się jako postać dość sympatyczna, pełna młodzieńczego zapału i niespożytej energii, która pomaga mu w rozwiązywaniu tajemniczych zbrodni, dziejących się w jego rejonie. Pociąg do pięknych kobiet podsyca jedynie atmosferę, jaka panuje w książce. Klaudia, z rodu Klaudiuszów, to osoba temperamentna i, pokuszę się o stwierdzenie, dość fascynująca. Lubiłam momenty w książce, w których się pojawiała, dodając swoistej pikanterii niektórym sceną. Mimo że nie wszystkie postacie są do końca zarysowane, to posiadają cechy, które całkowicie różnią je od innych, przez co stają się dla nas osobnymi jednostkami i gdzieś w głowie kołaczą nam, jak echo dzwona.

Dla niektórych książka ta, może wydać się nudna. Opisy rzymskiego życia nie każdemu mogą przypaść do gustu, ale nie przesądza to o całokształcie. Uważam, że warto przeczytać tę pozycję ze względu na liczne walory, jakie przedstawia – język autora jest bardzo przystępny, co pozwala nam na szybkie czytanie, ukazuje nam starożytny świat intryg, przybliżając trochę historii oraz postacie, które z historii znamy, a co najważniejsze, daje nam do rozwiązania interesującą zagadkę.

Książkę polecam tym, którzy lubią kryminały osadzone nie tylko we współczesności oraz fascynuje ich polityka. Bo i tutaj polityka stawiana jest dość wysoko. Chcesz spróbować? Zagadka czeka na rozwiązanie.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Bellona.

4/6

"Ulotne chwile szczęścia" Robin Carr


Z tego co kojarzę, to pierwsza książka Robin Carr, jaką miałam okazję przeczytać. Pewna jednak nie jestem, ale to tylko ze względu na to, że książek czytam wiele. Co robić w wieczory, gdy parujący kubek z herbatą stoi tuż przed nami? Oczywiście, wziąć do ręki książkę, a odpowiednią powinny być „Ulotne chwile szczęścia”.

Vanessę poznajemy w najtrudniejszych chwilach jej życia, mianowicie podczas straty ukochanego męża, Matta. Na domiar wszystkiego, kobieta jest w zaawansowanej ciąży i boi się zostać sama podczas porodu, prosi więc przyjaciela męża oraz jej, Paula, aby został z nią do czasu, gdy stanie na nogi. Vanni nie wiedziała, że Matt zapobiegliwie prosił mężczyznę, aby zaopiekował się nią, jeśli cokolwiek by mu się stało. Paul stanął na wysokości zadania i pomagał Vanni we wszystkim – wspólnie opłakiwali stratę, wspólnie przebrnęli przez poród. Paul pokochał małego Mattiego od pierwszego wejrzenia. Wiedział jednak, że nie może zostać dłużej u Vanni ze względu na uczucie, jakie do niej żywił. Bojąc się zerwania przyjacielskiej więzi, ucieka i wpada w ramiona kobiety, z którą spotykał się od czasu do czasu.

Gdy Vanessą zaczyna interesować się przystojny doktor, Cameron, Paul zaczyna rozumieć, że może stracić ukochaną na zawsze. Wie, że musi o nią walczyć, ale oprócz wyznania miłości musi jej również powiedzieć, że niedługo może zostać ojcem. Jak kobieta to przyjmie? Paul obawia się, że Vanni może nie czuć do niego tego samego, co on czuje do niej. Z obawy przed odrzuceniem odwleka trudną rozmowę, ale w pewnym momencie zostaje przyparty do muru i musi wyłożyć kawę na ławę. Czy Vanni go przyjmie? Jak zareaguje na wiadomość o możliwym przyszłym ojcostwie Paula? Czy wspomnienia o zmarłym mężu staną na ich drodze do szczęścia?

„Ulotne chwile szczęścia” to książka pełna ciepła i subtelności. Autorka w wyważony sposób przedstawia nam losy Vanessy i Paula. Ich rozterki i problemy są życiowe, a bohaterzy stają się przez to realni, jak gdyby mieszkali tuż obok nas. Los stawia na ich drodze przeszkody, które muszą przejść, aby odnaleźć do siebie trochę. Robin Carr przedstawia nam problemy zakochanych w sobie ludzi, ale opowiada delikatnie, nie narzucając czytelnikowi tempa. Fabuła bardzo szybko wciąga i ani się obejrzałam, a nie mogłam przestać czytać.

Vanessa to niesamowicie silna kobieta, która nie załamała się po stracie męża, a raczej uważała, że nigdy go nie straciła. Rozmawiała z nim i upewniała się, że nie miałby nic przeciwko jej związkowi z Paulem. Nie jedna na jej miejscu straciłaby chęć do życia, a ona na przekór wszystkiemu nie dała się zwariować, a siłę dawał jej synek. Paul zaś to zamknięty w sobie mężczyzna, który obawia się rozmawiać o swoich uczuciach. I choć kochał Vanni od momentu, gdy po raz pierwszy ją ujrzał, nie miał odwagi, by do niej zagadać. Wyprzedził go przyjaciel, a Paul usunął się w cień, stając się dla obydwojga bezpieczną opoką. W chwilach żałoby nie odstępował Vanni, pocieszając ją i pomagając przejść przez najtrudniejsze chwile.

Z czystym sercem mogę powiedzieć, że Robin Carr zaserwowała nam powieść dającą nadzieję na dobre zakończenia, pełną miłości i szczęścia, w której śmierć bliskiej osoby może scalić relacje innych. I choć Matt odszedł na zawsze, to przecież żył w swoim małym synku oraz w sercach tych, którzy go kochali.

Piękna historia o ponadczasowym motywie miłości spełni się jako lektura dla wszystkich kobiet, które pragną poczuć „chwile szczęścia”.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Mira.

5/6

sobota, 21 kwietnia 2012

"Kod Lucyfera" Charles Brokaw


Profesora Thomasa Lourds'a znamy z poprzedniej książki „Kod Atlantydy”. Niesamowicie inteligentny, podatny na wdzięki kobiet i zafascynowany naukowymi tajemnicami mężczyzna powrócił w kolejnego powieści Charles'a Brokawa, „Kod Lucyfera”.

Tym razem bohater jedzie do Stambułu, aby na tamtejszym uniwersytecie przeprowadzić cykl wywiadów. Zrobił to za namową swojej przyjaciółki, Olympi Adnan. Na lotnisku podchodzi do niego piękna, rudowłosa kobieta podszywająca się pod fankę i prosi o autograf, by chwilę później uprowadzić profesora i wciągnąć w niebezpieczny pościg, w którym Thomas musi unikać lecących w jego stronę pocisków.

Okazuje się, że kobieta, Cleena, pracuje na zlecenie człowieka, który chce, by Thomas odczytał bardzo starą księgę, od której mogą zależeć losy świata. Jak wiadomo, profesor nie potrafi oprzeć się tajemniczym zagadką i bardzo szybko wpada jak śliwka w kompot i myśli jedynie o tym, by rozgryźć starożytny język i dowiedzieć się, co ukrywa książka. W międzyczasie udaje mu się uciec, poznaje członków Bractwa, zostaje śledzony przez bandytów, CIA i orientuje się, że sprawa, za którą się wziął, jest niesamowicie poważna. Stoi przed nim wybór – może wyjechać ze Stambułu i zapomnieć o księdze, albo zostać i narażać się na niebezpieczeństwo. Wiadomo, jaką decyzję podejmie nasz bohater. Czy odnajdą Zwój Radości? Czy uda mu się przeżyć? Czy rozwiążę zagadkę i uratuje świat?

Charles Brokaw tym razem przeniósł nas w egzotyczny świat Stambułu. Wartka akcja nie pozwala nam oderwać się od przygód Thomasa. Co rusz zostajemy wprowadzani w coraz to nowsze zagmatwania, a autor rozkoszujemy się tym i trzyma nas w napięciu niemalże do samego końca. „Kod Lucyfera” to dobrze skrojona obyczajówka, pełna ciekawych zwrotów, pościgów, ale też odkrywania całkiem innego świata – oto nasz profesor stanął przed zadaniem dość trudnym, a w jego rękach spoczywają losy ludzi.

Dużym plusem powieści są postacie. Skrojone wyraziście, pełne zalet i wad, ale dzięki temu ludzkie i realne. Thomas jest niesamowicie inteligentnym człowiekiem, który potrafi rozwiązać niemalże każdą, lingwistyczną zagadkę. Z tego względu też interesują się nimi CIA, Bractwo oraz tropiący go bandyci. Ponadto ma słabość do płci pięknej, co można bardzo szybko zauważyć po krótkim spotkaniu z nieznaną mu na lotnisku Cleeną. Wpada przez to w różnego rodzaju tarapaty. Jednak jeśli podsuwa mu się pod nos coś ciekawego, nawet w momencie, gdy jest zagrożony, całkowicie się wyłączą, a jego mózg na pełnych obrotach zaczyna analizować wskazówki. Cleena zaś to silna, nieustępliwa kobieta, która dąży do obranego celu niemalże po trupach. Niezależna, dobrze posługująca się bronią, młoda i piękna wzbudza w naszym profesorze nieokiełznane uczucia. Dzięki temu podsyca się też atmosfera książki. Olympia zaś nie przypadła mi jakoś szczególnie do gustu, choć nie mogę powiedzieć, że również nie była oddana sprawie.

„Kod Lucyfera” to powieść, którą powinien przeczytać każdy fan przygód, zagadek i sensacji. Brokaw łączy w niej elementy gatunków, tworząc mieszankę wybuchową. Jak raz przeczytasz o jego przygodach, nie będziesz mógł skończyć.

Osobiście uważam, że pozycja te jest niesamowicie ciekawa. Sama zaczytuję się w przygodówkach, więc perypetie Thomasa od razu przypadły mi do gustu i dały to, czego od książki oczekiwałam. Spróbujcie, na pewno się nie zawiedziecie.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Bellona.

5/6

środa, 18 kwietnia 2012

"Śmiercionośne fale" Carrie Ryan


Bardzo sceptycznie podchodziłam do "Śmiercionośnych fal". Po części ze względu na to, że ostatnimi czasy mamy przesyt na rynku książek o tematyce paranormalnej dla młodzieży, a po części chyba dlatego ponieważ nie chciałam się zawieść. Wiele o niej słyszałam, wiele się naczytałam i bałam się, iż tym samym zniszczyłam sobie przyjemność obcowania z książką. Jak wyszło naprawdę?

Gabrielle mieszka wraz z matką w latarni, w mieści Vista, okrążonym z każdej strony Barierą, dzięki czemu Mudo nie mogą dostać się do środka. Z pozoru wygląda na to, że jest szczęśliwa i zadowolona z życia, jakie przyszło jej wieść. Mimo ciężkich czasów i namacalnej bliskości śmierci, ludzie musieli nauczyć się egzystować w tym nowym, przerażającym świecie.

Pewnej nocy bohaterka zostaje namówiona przez przyjaciół do opuszczenia Visty i skosztowania przygody, jaką niesie sprzeciwienie się nakazom. Dziewczyna przystaje na propozycje dopiero, gdy Catcher - chłopak, w którym się zakochała -podaje jej pomocną dłoń. Nie wie, że tej nocy jej życie zmieni się na dobre. Cudowne chwile spędzone w przyjaznym gronie, zmieniają się w koszmar, kiedy zostają zaatakowani przez Roznosicielkę. Dwójka z nich ginie, niektórzy zostają ugryzieni, reszt zostaje złapana. Tylko Gabrielle zdołała uciec.

Bije się ze swoimi myślami i pragnie zawrócić, ale nauki, wpajane przez całe życie przez matkę biorą górę i dziewczyna wraca do domu, by na drugi dzień dowiedzieć się o karze, jaka spadnie na tych, którzy opuścili miasto. Gabrielle nie widzi wśród zgromadzonych Catchera, postanawia więc za wszelką cenę go odnaleźć. Choć panicznie boi się Mudo, wyrusza na poszukiwania ukochanego, nie zważając na ryzyko i niebezpieczeństwo. Na swojej drodze spotyka Eliasa, który ratuje jej życie. Przeżywa niesamowicie wiele przygód i staje przed wieloma wyborami. Czy odnajdzie Catchera? Czy uda jej się przeżyć?

Muszę stwierdzić, że książka jest napisana świetnie. Nie mogłam się od niej oderwać, co rusz przerzucając strony, by dowiedzieć się, co będzie dalej. Bardzo szybko wciąga i mimo objętości, czyta się ją szybko. Wspominałam wcześniej o przesycie pewnych tematów. Jednak myliłam się. Moim skromnym zdaniem autorka nowatorsko podeszła do tematu, a Mudo nie są jedynie zombiakami, jakie mogliśmy obejrzeć w The Walking Dead.

Historia, którą pisarka plecie na naszych oczach, zdaje się żyć. Sama łapałam się na tym, że wyobrażałam sobie miejsca, w jakich przebywała Gabrielle oraz jak wygląda Vista albo latarnia, gdzie mieszka główna postać. Wyobrażałam sobie wszystko bardzo dokładnie, dzięki dobrym opisom. Nie ma ich za dużo, jednak wystarczająco wiele, by pobudzić wyobraźnię. Chociaż pierwszoosobowa narracja w czasie teraźniejszym, na dodatek, nie za bardzo wzbudza moje zadowolenie, to tutaj całkowicie mi nie przeszkadza.

Z bohaterów, którzy książce występują, bardzo cenię Catchera. Chłopak wykazał się niesamowitą odwagą i empatią w stosunku do innych ludzi. Elias zaś był taki tajemniczy i niezdobyty, czym wzbudził moją ciekawość. Zastanawiałam się kim tak naprawdę jest i co może kryć się za jego zachowaniem.

Myślę, że "Śmiercionośne fale" spodobają się niemalże wszystkim. Nie zabrakło w niej akcji, chwil grozy i napięcia, delikatnego romansu i masy przygód. Jest mieszanką wybuchową, od której nie można się oderwać chociaż na chwilę. Róbcie więc zapas popcornu i bierzcie ją w ręce!

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości portalu Duże Ka.

5/6

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

"3 płatki kamelii" Lara La Voe


Jeden z najlepszych debiutów, jakie miałam okazje czytać. Lara la Voe wprowadziła mnie w świat nostalgii i śmierci, ale mimo tego pełny kolorów i piękna. Z racji studiów, jakie sobie wybrałam, na okrągło otaczana jestem sztuką, w różnych dziedzinach. Czytają „3 płatki kamelii” ponownie zatopiłam się w cudowności życia artysty.

Klara Bennet zmarła 8 marca 2004 roku. Jej śmierć przyniosła wiele bólu, ale połączyła również losy obcych sobie ludzi. Veronica Angelii, znana francuska malarka była przyjaciółką Klary. Uważała ją za swoją muzę, idealne dzieło sztuki, które umieszczała na swoich obrazach. Łączyło ich coś więcej niż przyjaźń – więzy nie krwi, ale siostrzane tak samo. Veronica popadła w depresję po śmierci przyjaciółki, przestała doceniać swoją sztukę, rozpaczała po utracie kogoś, kto całkowicie zmienił jej życie. Kathy Kalwin popadła w narkotyki za sprawą mężczyzny, Sama. Gdyby ją o to poprosił, strzeliłaby razem z nim złoty strzał i odeszła z tego świata, który przyniósł jej wiele cierpień. Zostawiona przez męża, musiała sobie radzić w życiu sama. Jej tragiczne losy w pewnym momencie zostały przerwane i Kathy na nowo zaczęła oddychać. Thomas Cadavre, cudem ocalały z katastrofy statku marynarz był jedyną miłością Klary Bennet. Wieść o jej śmierci rozbiła mu serce na tysiące kawałków. Nie mógł pogodzić się z myślą, że jego ukochana go opuściła, na zawsze.

Trójka nieznanych sobie ludzi. Trzy różne historie. Mimo wszystko losy tych osób splatają się ze sobą. Życie ma dla nich kilka niespodzianek. Thomas jakimś cudem otrzymuje listy od zmarłej ukochanej. Veronica przeżywa wypadek samochodowy. Kathy jako jedyna zdaje się odstawać od tej trójki, ale w pewnym momencie opowieści staje się postacią niemalże kluczową. Kim była naprawdę Klara Benett? Ile wniosła w życie osób, które ją znały? Czym była dla niej śmierć?

Czy potrafisz w tym znaleźć radość? Przyjemność? Jesteś w stanie nasycić się tą chwilą? Poczuć smak miłości, wiedząc, że za chwilę umrzesz? Trudne pytanie, prawda? Ale ja znam na nie odpowiedź. Kochałam się z Thomasem Cadavre'em, wiedząc, że po tym zdarzeniu umrę. Przestanę istnieć jako Klara Benett i wstąpię do parku. I wiesz co? Zaznałam miłości i przyjemności, jakiej nigdy nie zaznałam, będąc zdrową. Str. 387

3 płatki kamelii” jest powieścią nietuzinkową, przesyconą obrazami szczęścia i cierpienia, bólu i radości, łez i miłości. Młoda, 19-letnia autorka, według mnie, sprostała zadaniu. Książkę czyta się niesamowicie szybko. Zabieg retrospekcji sprawił, że mogliśmy poznać bohaterów z różnych stron, obserwować ich zmiany, które w nich zachodziły w czasie, kiedy byli z Klarą, a jacy stawali się po jej śmierci.

To właśnie bohaterowie są najmocniejszym atutem powieści. Zarysowani intensywną barwą, dynamiczni w swoich przeżyciach. Szczególnie Veronica Angeli jawiła mi się jako eteryczna, subtelna postać, która z kartki na kartkę przeobrażała. Depresja sprawiła, że porzuciła coś, co kochała – sztukę. Depresja też doprowadziła ją do myślenia nad życiem. Dzięki depresji zrozumiała Klarę i pokochała ją jeszcze bardziej. Thomas Cadavre za to od początku budził we mnie ciepłe uczucia i szczerze żałowałam, że nie zobaczył Klary przed jej śmiercią. Ich miłość jednak okazała się ponadczasowa i wybiła się ponad śmierć. Bo przecież kochać się będą wiecznie.

Książka „3 płatki kamelii” nie jest jedynie opowieścią o roli sztuki w życiu i uprawianiu jej z zamiłowania. Nie jest też tylko o śmierci i stadiach żałoby po ukochanej osobie. Przede wszystkim to opowieść o silnej woli i walce z przeciwnościami losu, o przyjaźni i zrozumieniu potrzeb innych, o miłości i potrzebie bycia kochanym, ale chyba przede wszystkim o próbie sprostania własnej egzystencji. Klara Benett postawiła kreskę na swojej własnej stronie życia. Udało jej się kochać i być kochaną. Udało jej się żyć pełną piersią, była otoczona bliskimi. Jej tragiczna i szybka śmierć spowodowała lawinę wydarzeń. Kilka tajemnic. Wspomnienia. Lara La Voe zaprasza was do świata smutku, nostalgii i miłości. Możecie zaproszenie przyjąć.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Novae Res.

5/6

piątek, 13 kwietnia 2012

"W cieniu Sheratona" Ireneusz Gębski


Nie od dzisiaj wiadomo, że trudno się żyje na obczyźnie. Nie tylko ze względu na bariery językowe. Pod uwagę trzeba brać tęsknotę za rodziną, za krajem, za rodakami. Często też bywa tak, że za granicą jesteśmy traktowani jak ktoś gorszy. „W cieniu Sheratona” to książka, która mówi o tych rzeczach.

Poznajemy czwórkę Polaków, którzy zdecydowali się na emigrację. Jurek jest niespełna czterdziestoletnim rozwodnikiem. W Polsce zostawił nie tylko byłą żonę ale i nastoletnią córkę. W Sheratonie pracuje na zmywaku i próbuje poradzić sobie w nowej rzeczywistości. Ania i Rafał są parą od kilku lat. Rafał jako pierwszy zdecydował się na wyjazd, po czym sprowadził do Anglii Anię. Zdaje się, że między tą dwójką zaczyna się psuć. Pogarsza to jeszcze sprawa z tajemniczymi e-mailami, które Ania wymienia z Damianem, chłopakiem mieszkającym w Toruniu. Całą czwórkę dopełnia Ewelina, magister biologii, kelnerka w Sheratonie, która przyjechała do Anglii za namową kuzynki, Anki. W kraju nie mogła znaleźć dobrej pracy, ale ostateczną decyzję podjęła po rozstaniu z chłopakiem.

Każde z nich ma swoje problemy życiowe i miłosne. Jurek nie potrafi dogadać się z jednym z pracowników, co powoduje niesamowicie wiele trudnych sytuacji. Ania z Rafałem borykają się z własnymi kłopotami sercowymi, które powoli wpływają na ich relacje. Ewelina za to zaczyna podkochiwać się w jednym z pracowników hotelu. Na dodatek, różnie traktowani są przez współpracowników Anglików. Napięta sytuacja w pracy odbija się na ich psychice. Wcale nie jest łatwo żyć na obczyźnie. Co się wykluje między Anią i Rafałem? W kim podkochuje się Ewelina? Czy Jurek zapomni o byłej żonie?

„W cieniu Sheratona” to krótka opowieść o życiu czterech osób, które zdecydowały o opuszczeniu kraju i poszukaniu szczęścia za granicą. Owo szczęście mogą znaleźć, albo całkowicie stracić. Ich perypetie są bardzo ludzkie. Możemy pomyśleć, że tak faktycznie może wyglądać życie imigrantów. Całkowicie zawierzamy autorowi, myśląc, że na pewno ma rację. Ja wiem co nieco od znajomej, która mieszka w Anglii już kilka lat i jej relacje pokrywają się z tym, które można wyczytać w książce.

Postacie są bardzo autentyczne, realne w swoim życiu i próbach odnalezienia samego siebie. Próbują egzystować na obczyźnie, ale pragną też szacunku ze względu na to, że nie różnią się niczym od rodowitych Anglików. Bardzo polubiłam Ewelinę. Najbardziej z całej czwórki wydała mi się prawdziwa. Ciężkie próby nie pozbawiły jej swego rodzaju świeżości i optymistycznego spojrzenia na świat. Najmniej zapałała sympatią do Rafała. Jak dla mnie okazał się zbyt narwany, choć zdarzały się sytuację, kiedy z chęcią pogratulowałabym mu odpowiedniego zachowania.

Książka Ireneusza Gębskiego przesiąknięta jest codziennością. Nie tylko tą szarą i trudną, ale można w niej znaleźć jakieś ciepło. Są momenty, kiedy się wzruszamy i momenty, kiedy nie możemy powstrzymać się od śmiechu. Zupełnie jak w życiu. Tak, książka ta jest życiowa i myślę, że warta przeczytania.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości autora.

4/6

"Legenda o nerwowym człowieku" Giorgio Rayzacher


Są książki, które czytacie się z niesamowitą chęcią i przyjemnością. Ale są takie, które wzbudzają w nas całkowicie odmienne uczucia i najchętniej odłożylibyśmy je jak najszybciej i nigdy nie wracały. Sama nie wiem do jakiej kategorii zaliczyć „Legendę o nerwowym człowieku”.

Bradis Stundeman wraca w rodzinne strony, by uporać się ze swoją przeszłością. Pisze tym samym listy do kobiet, z którymi był, stawiając obok swojej matki i jej przyjaciółki, Lidii. Żeby zrozumieć jego odmienność trzeba cofnąć się w czasie, do momentu jego urodzenia.

Matka Bradisa, Maria Dolores była Hiszpanką o niesamowitej urodzie, która od razu zawróciła w głowie Yorisowi Stundemanowi. Po trzech miesiącach znajomości postanowił się z nią ożenić i do końca swoich dni oglądać jej twarz. Kochał ją ponad wszystko, dlatego nigdy nie wyjawił jej czym się zajmuje. A Yoris był zabójcą i miał zabójców na swoje zawołanie. Wiedział, że jeśli prawda wyszłaby na jaw, Maria Dolores opuściłaby go raz na zawsze, dlatego trzymał to przed nią w tajemnicy. Gdy na świat przyszedł Bradis, Yoris zamiast go kochać, poczuł w nim rywala o serce Marii Dolores i już przy pierwszym spojrzeniu na syna, poczuł do niego odrazę. Ukrywał to przed żoną, nie chcąc sprawić jej przykrości.

Nie chcę zdradzać więcej z fabuły, ponieważ mogłabym napisać kilka słów za dużo. Książka jest niesamowicie brutalna i okrutna. Ludzie o słabych nerwach nie powinni do niej podchodzić. Są momenty, które wzbudzają w czytelniku obrzydzenie, złość na świat, w którym żyjemy. Wystarczy wspomnieć o morderstwie 13-letniej dziewczyny i usunięcie wszystkiego z miejsca zbrodni.

Giorgio Rayzacher pokazuje nam ludzi pełnych mroku. To osoby, które wycierpiały wiele w swoim zyciu i po dorośnięciu zatracają się w tej ciemności, jakby była ich jedynym przyjacielem. Ich dewiację budzą w nas odrazę i to normalny odruch. Jak mówiłam wcześniej, nie mam pojęcia do jakiej kategorii tę książkę zaliczyć. Dobrnęłam do końca, mimo że myślałam, iż nie dam rady. Jest to jedna z tych pozycji, do których nie chce się wracać po uprzednim przeczytaniu ze względu na to, co przedstawia. Nie chciałabym więcej czytać o takiej brutalności.

Autor przedstawia nam bowiem ludzi bez skrupułów, bez zahamować. Takich, którzy zrobią wszystko, bez względu na to, o co się ich poprosi. A psychika człowieka jest jedną, wielką tajemnicą. Pewnie ich życie potoczyłoby się inaczej, gdyby nie wydarzenia z dzieciństwa, które odbiły na nich swój ślad. Przykładem jest Bradis, który od zawsze czuł się inny, czuł się nie kochany przez ojca i uwielbiany przez matkę. Molestowany przez nianię, która później zginęła, w życiu dorosłym wielbił ciało kobiet, poszukując w nich odrobinę świętości swojej rodzicielki. Mimo że nigdy nie pragnął związku z matką, podświadomie chciał znaleźć kogoś niemalże identycznego.

Nie będę wam mówić, żebyście koniecznie ją przeczytali. Musiscie sami zadać sobie pytanie, czy podołacie, czy dacie radę i czy chcecie.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości autora.

4/6

środa, 11 kwietnia 2012

"Smak zemsty" Penny Jordan


Twórczość Penny Jordan jest mi już znana, więc z miłą chęcią podchodziłam do jej kolejnego książki. Warto nadmienić, że autorka nie raz została doceniania nie tylko przez czytelników, choć to właśnie o ich względy zabiega się najmocniej. Obok Daniel Steel i Nory Roberts to chyba jedna z najlepszych autorek romansów.

Główną bohaterką „Smaku zemsty” jest Geraldine, kobieta, której los poskąpił urody. Uważana za szpetną i odrażającą nie jest w stanie znaleźć sobie przyjaciół ani mężczyzny. Zrozpaczona swoim wyglądem, woli przebywać w towarzystwie ojca i pobierać nauki. Mimo że była brzydka, los nie pozbawił jej bystrego umysłu, więc w lot pojmowała wszelkie zawiłości edukacyjne. Geraldine wychowywała się w przeświadczeniu o wielkiej miłości do swojego kuzyna, Charles'a.

Nie zważając na jego okrutne momentami zachowanie, dziewczyna pałała do niego szczenięcym uczuciem i gotowa była zrobić dla niego wszystko. Jej szczęście obraca się w popiół gdy dowiaduje się, że jej ukochany ojciec nie żyje, a Charles okazał się handlarzem narkotyków. Gerladine ucieka od przykrych wiadomości i zaszywa się w ukochanym zamku. To właśnie tam podejmie najważniejszą w swoim życiu decyzję. Podejrzewając, że to Charles stoi za śmiercią ojca, Geraldine wprowadza w życie swój plan. Na dwa lata znika, pozorując swoje samobójstwo i w prywatnej klinice poddaje się szeregowi zabiegów plastycznych, które zmieniają ją w atrakcyjną i piękną kobietę. Przybiera imię Silver i ma zamiar zemścić się na Charlesie. Jest jej do tego potrzebny jednak ktoś kto wprowadzi ją w tajniki uwodzenia. Osobą tą zostaje Jake, niewidomy mężczyzna, który sam próbuje dokonać osobistej zemsty. Czy im się uda? Czy poddadzą się uczuciom zdradliwym? Co się wydarzy, gdy Geraldine spotka Charlesa?

„Smak zemsty” to świetnie napisana książka, która trzyma w napięciu. Nie jest do końca typowy romans. Wiele w nim wątków obyczajowych, lekko kryminalnych i psychologicznych. Autorka świetnie wprowadza nas w umysły swoich bohaterów, pokazując jakie pobudki nimi targają i dlaczego zachowują się w taki sposób, a nie inny.

Szczerze polubiłam Jake'a. Cyniczny i zimny mężczyzna, który rozpoznaje cię po zapachu lub drżeniu powietrza sprawił, że całkowicie straciłam dla niego głowę. Pod tą warstwą chłodu kryje się bowiem ktoś, kto został zraniony i chce, by zapłacono za te krzywdy. Geraldine zaś przeistoczyła się z larwy w motyla i rozprysła pięknym blaskiem. Jej przemiana była genialna, choć zachowała w sobie wiele cech charakteru, które niegdyś nienawidziła.

Zemsta dobrze smakuje na zimno, na dodatek smakuje bardzo krótko, później uczucie satysfkacji i triumfu gdzieś zanika, pozostawiając nas z pustką pod językiem. Dlaczego więc do tego dążymy? „Smak zemsty” to opowieść o krzywdzie, która potrafi zniszczyć życie. Opowieść o bólu i wierze w miłość, która obraca się przeciwko nam. Opowieść o nadziei na uzyskanie osobistego rozgrzeszenia. Opowieść o chłodnej kalkulacji i gorących sercach, które w pewnym momencie zaczynają bić nie tylko dla zemsty.

Uważam, że to idealna lektura na wieczór, gdy świat za oknem robi się ponury, a czytelnik chciałby zatopić się w świecie rozpalonych zmysłów. Myślę, że znajdziecie w niej niemalże wszystko. Począwszy od wartkiej akcji, po gorący romans, kończywszy na niespodziewanym zakończeniu.
Zatopcie się na chwilę w smaku zemsty – nie pożałujecie.

Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Mira.

5/6

wtorek, 10 kwietnia 2012

"Kształcenie człowieka" Arthur Bruhlmeier


O tym jak ważną rolę w życiu człowieka spełnia nauka, wszyscy jesteśmy świadomi. Wiele mówi się o wadliwych systemach edukacyjnych, o tym, że dzieciom wbija się do głowy rzeczy, które nie przydadzą im się w dorosłym życiu. I prawda jest taka, że tak istotnie jest. Każdy młody człowiek jest dobry z pewnej określonej dziedziny, nie każdy musi być geniuszem we wszystkim.

Książka „Kształcenie człowieka” jest pozycją ciekawą ze względu na przekazywane wartości. Autor umiejętnie próbuje pokazać nam, na czym tak naprawdę polega kształcenie młodego, świeżego organizmu, pozbawionego jeszcze naleciałości, która jest domeną dorosłych. Swoje tezy opiera na naukach słynnego szwajcarskiego pedagoga Jana Henryka Pestalozziego.

Powołując się na wymienionego człowieka autor nabiera autentyczności i od razu wzbudza w czytelniku pozytywne odczucia. Wiemy, że pisarz przygotował się do swojego zadania i odrobił „pracę domową”, którą teraz ma zamiar nam przekazać.

„Kształcenie człowieka” to książka, która ma nam uświadomić jak zachodzi proces edukacyjny i co możemy zrobić, by go ulepszyć. Autor nie widzi większej przydatności w nakładaniu więcej procedur edukacyjnych. Wręcz przeciwnie – uważa, że do lepszego przygotowania młodego umysłu mają wpływ wszyscy ci, którzy go otaczają, a system jest jedynie jedną częścią tego, co go tworzy. Według Pestalozziego to człowieczeństwo powinno być kształtowane jako centrum wszelkich zainteresowań człowiekiem. Winniśmy więc skupić się nie tylko na samej nauce jako takiej, a na kształtowaniu zachować i emocji.

Książka jest niesamowicie ciekawą pozycją, która zmusza nas do zastanowienia się nad tym, co jest dobre. Ja nie jestem jeszcze matką i nie wiem, czy nie patrzyłabym inaczej na tę pozycję, gdybym jednak nią była. Prawda jest taka, że każda matka chce dobrze dla swojego dziecka.

Wiemy jak to jest w innych krajach. Często narzekamy na to, że u nas uczy się rzeczy niepotrzebnych, całkowicie zbędnych do zwyczajnego funkcjonowania. Podoba nam się system w Szwajcarii, podoba też ten panujący w Stanach Zjednoczonych. Z drugiej jednak strony mamy możliwość zmiany tego.

Może warto by się zastanowić nad tym, co mówił Pastelazzi? Może czasami wystarczy zwrócić uwagę na człowieka – nie na masę, jak powszechnie się robi.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości portalu Sztukater.

5/6

P.S Warto zapoznać się z poglądami Pastelozziego. Ciekawie mówił :)

niedziela, 8 kwietnia 2012

"Ostatni Nefilim" Michał Solanin


Książki o walkach dobra i zła są powszechne. Ostatnimi czasy motywy aniołów i demonów stały się równie powszechne, żeby nie stwierdzić, nagminnie używane. Trudno więc jest napisać coś, czego jeszcze nie czytano albo o czym nie mówiono na tysiące sposobów. Z wielką przyjemnością chciałam więc sięgnąć po „Ostatniego Nefilima” - w większości ze względu na moje zafascynowanie literaturą fantasy, w której występują aniołowie.

Roderic jest rycerzem, głęboko wierzącym w Boga i jest Opatrzność, co wcale nie dziwi, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że żyje w czasach średniowiecznych, na dodatek czasach krucjat przeciw poganom. Wiara w Boga dodaje mu siły do dążenia do obranych celów. Nie wie jednak, że stanie naprzeciwko dwóm silnym armiom, silniejszym, niż cokolwiek jest na ziemi.

Bowiem okazuje się, że Roderic jest podróżnikiem, czyli jedyną osobą, która może pomóc demonom w dostaniu się do nieba i pokonaniu aniołów. Zgoła dziwne, prawda? Poza tym niby dlaczego szczerze wierzący w Boga Roderic miałby im pomóc? Otóż wedle demonów to anioły chcą zniszczyć ziemię, a oni mają zamiar pomóc ludziom. I tego właśnie się nie spodziewałam. Byłam wręcz pewna, że demony będą złe, jak być powinno, a anioły okażą swoją dobroć. Autor jednak wywiódł mnie w pole, pokazując całkowicie inne spojrzenie na Skrzydlatych.

Wielką zaletą książki jest dbałość o historyczne szczegóły. Widać, że pisarz przyłożył się do sprawdzenia wielu rzeczy i urzeczywistnienia ich w swojej powieści. Co jest jeszcze lepsze, nie dostajemy tutaj suchych historycznych faktów, które w książce fantasy znudziły by czytelnika. Autor umiejętnie przekazuje nam potrzebną wiedzę, bez której moglibyśmy nie pojąć fabuły. Nie owija w bawełnę i nie upiększa tego, czego upiększyć się zwyczajnie nie da.

Trudno jest mi jednak powiedzieć coś dokładnie o postaciach. Roderic okazał się trochę płaski, chyba nawet za płaski jak na kogoś, kto miał pomóc. Demony zamiast budzić grozę, raczej wywoływały cieplejsze uczucia. Za to anioły faktycznie wywoływały we mnie złość. Tutaj autorowi udało się pokazać je tak, by stały się dla nas odwrotnością dobra.

„Ostatni Nefilim” to książka dobra. Nie jest arcydziełem, nie wnosi za wiele do naszego światopoglądu, ale czyta się ją szybko i ciekawie. Jedynie dialogi mnie nużyły, ale i tutaj muszę oddać autorowi, że idealnie wpasował swoich bohaterów w realia i nawet z ich ust padały słowa odpowiednie dla ówczesnych. Mimo wszystko uważam, że książka jest interesująca. Opowieść, którą autor wplótł w historię jest nietuzinkowa i takiej raczej nie czytaliście. Bóg jest kobietą? Feministki zdecydowanie się ucieszą. Tutaj wszystko jest możliwe.

Po tej książce już nigdy tak samo nie spojrzycie na Zorzę Polarną. Anioły będą wam się kojarzyć nie tylko z pięknymi skrzydłami i cudownym obliczem, a demony przestaną wyglądać zza piekielnych czeluści.
Osobiście uważam, że Michał Solanin podołał zadaniu. Mi się książka podobała. Może i wy poczujecie zaciekawienie?

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Novae Res.

4/6

piątek, 6 kwietnia 2012

"Dreszcze" Giorgio Rayzacher


Z prozą Giorgio Rayzachera nigdy wcześniej nie miałam styczności. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać po jego książkach, dlatego też nie nastawiałam się na fajerwerki, ani też na zawód. Podeszłam do „Dreszczy” trochę sceptycznie, trochę z ciekawością. W sumie sama nie wiem. W każdym razie o to, co z tej książki wyniosłam.
Paryż, rok 1945. Pewien mężczyzna pracował w gazecie.  Był poniżany i wyśmiewany przez współpracowników oraz szefa, dlatego też chciał jak najszybciej znaleźć wyśmienity materiał na artykuł, by raz na zawsze zamknąć im usta. Przypadek sprawił, że znalazł się w szpitalu, gdy została przywieziona kobieta w ciąży. Na dobrą sprawę nic dziwnego by w tym nie było, ale wiedziony jakimś przeczuciem postanowił przyjrzeć się temu. To, co urodziła kobieta, zdecydowanie nie było dzieckiem, a staruszką o okropnie pomarszczonej twarzy i skrzekliwym głosie. Mężczyzna zdał sobie sprawę, że nie mogę napisać o tym artykułu, ale od tej pory owa staruszka wpłynie na jego życie w sposób niewyobrażalny.

W końcu mężczyzna żeni się z jedną z pielęgniarek, Deborą, która pracowała w tym szpitalu. Nie może ona jednak zrozumieć obsesji męża na punkcie owego „dziecka”. W ciągu całego swojego życia mężczyzna będzie jej poszukiwał, będzie próbował znaleźć odpowiedzi na każde nasuwające mu się pytanie. Gdy dowie się, że umiera, sporządzi pamiętnik dla swojego syna, Maksa, by zrozumiał z czym borykał się jego ojciec. Kim jest staruszka? Dlaczego wpłynęła tak bardzo na jego życie?

Na tyle okładki można przeczytać, że książka jest „szokująca, intrygująca, piękna i brutalna”. I trudno jest się z tym stwierdzeniem nie zgodzić. Autor sugestywnie wprowadza nas w świat brzydoty i piękna, zupełnie jakby był zafascynowany tymi odmiennymi stanami i w każdym z nich próbował znaleźć coś wartościowego. Książka jest dziwna – ale jak dla mnie w pozytywnym aspekcie. Nie jest to zwyczajne czytadło, które szybko wyleci z głowy, wręcz przeciwnie, po jej przeczytaniu budzą się w nas różne pytania.

Główny bohater wyruszył w głąb własnej świadomości, zatopił się w wydarzeniach z 1945 roku i odbiło się to na jego późniejszym życiu. Obsesja zawładnęła nim tak mocno, że nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że wszędzie widzi ową staruszkę. Stany jego świadomości były niezrównoważone, mogłoby się nawet zdawać, że popada w swoisty obłęd i zatacza koło we własnych myślach.

Wrócę jeszcze do brzydoty, która jest tutaj mocno poruszana. Pewna scena z książki sprawiła, że długo starałam się wyłączyć swoją wyobraźnie. Autor w kilku krótkich opisach zawarł esencję szpetoty starej kobiety, która miała być symbolem „dziecka” oraz młodej modelki i ich relacji między sobą. Nie ważne, że zostały do tego zmuszone.

„Dreszcze” są książką dość ambitną, wartą przeczytania i spróbowania zrozumienia, co autor miał na myśli. Nie sądzę, by można było przejść koło niej obojętnie. Zawiera w sobie dużo ciekawych przesłań, a autor ma niesamowitą umiejętność wprowadzania czytelnika w różne stany jego własnej świadomości egzystencji. Spróbujcie, nie pożałujecie.

Książkę otrzymałam od samego autora, za co serdecznie dziękuję!

5/6

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

"Uratować Sprite'a" Mark R, Levin


Jestem wielkim miłośnikiem zwierząt. Od zawsze, tak myślę. W moim domu bardzo długo nie było zwierzaka, ponieważ rozpaczaliśmy po stracie poprzedniego, a rany szybko się nie goją. Baliśmy się z rodziną, że kolejny raz będzie zbyt ciężki. Jednak po jakimś czasie, mimo wszystko postanowiliśmy wziąć rocznego labradora, który wniósł niesamowicie wiele ciepła do naszego domu. Piszę o tym, bo jako osoba, która kocha zwierzęta nie potrafię przechodzić obojętnie obok ich krzywd.

W książce Levina „Uratować Sprite’a” taka krzywda się wyrządziła. Dom Levinów byłby pusty, gdyby nie zwierzęta. Pepsi potrzebował towarzystwa, a sami Levinowie stwierdzili, że przyda im się kolejny domownik. Wszystko to działo się po ciężkim roku dla głowy rodziny, Marka, który przechodził wiele operacji i rekonwalescencje w domu. Pepsi nie odstępował go na krok, jakby czuł co się dzieje i chciał mu przekazać trochę swojej dobrej, psiej energii. Mark pozbierał się i zaczął żyć na nowo, gdy jego rodzina postanowiła, że chcą wziąć do domu kolejnego psa.

Z początku Marka był temu przeciwny. Obawiał się chyba, że nowy pies wprowadzi za dużo zamieszania i może nie polubić się ze starszym, Pepsi. Jego obawy jednak szybko zostały rozwiane, gdy na własne oczy ujrzał pięknego Sprite’a. Cała rodzina nie mogła nadziwić się jego spokojowi i opanowaniu. Wprowadził ze sobą wiele światła i radości, szybko zaprzyjaźnił z Pepsi i nigdy nie sprawiał problemów. Trafiał do wielu domów, został porzucony, ale nie zatracił w sobie swojej psiej godności. Levinowie oszaleli na jego punkcie. Wszystko zdawało się być cudowne, do czasu, gdy okazało się, ze Sprite jest ciężko chory. Stanęli przed jednym z najcięższych wyborów w swoim życiu. Członek ich rodziny umierał, a oni nie mogli dla niego zrobić zbyt wiele. Borykają się więc z własnymi myślami i odczuciami, patrząc na tego cudownego zwierzaka, który zawierzył im swoją miłość i lojalność

Książka nie należy do najobszerniejszych, ale to chyba jest jej atut. Autor bowiem zamieścił w niej tyle emocji – począwszy od radości do smutku – że aż trudno jest przestać ją czytać. Chce się wiedzieć coraz więcej o życiu Pepsi i Sprite’a. Wiedziałam, że będzie to wzruszająca historia, nie sądziłam jednak, że wyciśnie ze mnie aż tyle łez.

Sprite’a nie dało się nie kochać. Ja czułam jego przywiązanie i zaufanie do Levinów ze stron kartki, a oni mieli to na co dzień, patrząc w jego słodki pyszczek. Gdy musieli zdecydować co zrobić, gdy dowiedzieli się o chorobie psiaka, to musiały być najcięższe chwile w ich życiu. Sama wiem, jak trudno jest przyjąć na siebie takie wiadomości i nie zwariować. Co by nie mówić, zwierzęta bardzo szybko stają się członkami rodziny. Nie patrzymy na nich jak na kogoś „niższego”. Stają się przyjaciółmi i powiernikami i w pewnym momencie zdajemy sobie sprawę, ze bez nich nasze życie byłoby puste.

„Uratować Sprite’a” to niesamowicie wzruszająca opowieść kogoś, kto kocha zwierzęta. Kogoś, kto zrobiłby wszystko, by uratować je od złego losu. Warto ją przeczytać, uronić kilka łez, zaśmiać się w głos i nauczyć czegoś. Warto poznać Sprite’a. Ja go pokochała. A wy?

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Esprit.

6/6

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...