piątek, 26 kwietnia 2013

"Barwy pożądania" Megan Hart


Parę miesięcy temu czytałam jedną powieść Megan Hart – reklamowaną jako jeden z lepszych erotyków. Wyszła na rynek w tym samym czasie co sławetne „Pięćdziesiąt twarzy Greya”. Pierwsza mi się spodobała, za drugą nawet się nie wzięłam. Pomyślałam sobie, że skoro pani Hart nie zawiodła mnie wcześniej, nie zrobi tego ponownie. I spodziewałam się czegoś mocnego, tak jak miało to miejsce w „Trzech obliczach pożądania”. Cóż, ta książka różni się zdecydowanie, ale czy to na plus, czy na minus, dowiedzcie się sami.

Paige układa sobie życie po rozwodzie z mężem. Mimo niewiarygodnej namiętności i uczuciu, ich związek nie przetrwał, choć w dalszym ciągu lgną ku sobie, tym razem bardzo destrukcyjnie. Kobieta stara się jednak od tego odciąć i spróbować normalnie egzystować. Pracuje jako asystentka dyrektora, a w wolnych chwilach uwielbia chadzać do sklepu z papeterią, którą namiętnie kupuje. Właśnie przed tym sklepem spotyka, jak się później okazuje, swojego sąsiada – niesamowicie zresztą przystojnego, który zawraca jej w głowie.

W międzyczasie dostaje list. Bez podpisu, za to napisany w rozkazującym tonie, nakazujący wykonywać pewne czynności. Niektóre z nich są błahe i proste, typu uwierz w siebie, poczuj się piękna, zrób coś dla siebie. Inne zaś całkowicie odbiegają od standardowych. Nadawca powiem nakazuje Paige opisanie swojego najbardziej erotycznego doznania. Kobieta postanawia to zrobić. I za każdym razem czeka na kolejne polecenia. Nie zważa na to, że to nie do niej adresowane były owe listy. Paige bowiem mieszka pod numer sto jedenaście, a adresatem jest ktoś spod sto czternaście. Gdy okazuje się, że listy powinny trafić do Erica, cudownego i przystojnego sąsiada, Paige postanawia zagrać w grę.

Nie powiem, żeby źle spędziła czas przy tej lekturze. Była odrywająca od rzeczywistości i dość przyjemna. Porównując ją jednak do poprzedniej – blednie. Nie jest zła, nie jest źle napisana – wręcz przeciwnie, autorka miała bardzo ciekawy pomysł na fabułę, wykorzystała go, sprostała zadaniu, a książkę czyta się naprawdę szybko i przyjemnie. Może to ja oczekiwałam więcej. Nie zawiodłam się, ale troszkę rozczarowałam.

Mimo dużej ilości scen erotycznych, seksualnych doświadczeń brakuję mi tutaj namiętności, jakiegoś ognia, jakby to wszystko zrobione było na siłę, by zadowolić czytelnika. Zdecydowanie bardziej przypadły mi do gustu wątki obyczajowe, a niżeli erotyczne.

Paige jest zwykłą dziewczyną, jak każda z nas, której pewnego dnia przytrafia się niespodzianka, która sprawdza ją, testuje jak zareaguje na daną sytuację. To silna kobieta, która teraz wie czego chce, a chce być szczęśliwa. Eric przedstawiony jest jako niesamowicie przystojny mężczyzna, na dodatek lekarz. Dowcipny, wysportowany – po prostu ideał. Austin – były mąż Paige, próbuje ją odzyskać. Zgodziłby się chyba na wszystko, byle tylko do niego wróciła. Postacie są zarysowane, ale w pewnym momencie tracą na swojej „wartości”. Choć da się ich polubić.

Tym razem książka nie do końca trafiła w moje oczekiwania. Nie twierdzę, że źle spędziłam przy niej czas, bo tak nie jest. Jednakże spodziewałam się czegoś innego, mocniejszego. Ale to tylko ja. Wam może się spodobać.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Mira.

3,5/6

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

"Spotkanie nad jeziorem" Susan Wiggs


Twórczość Susan Wiggs już znam. Przeczytałam nie jedną jej książkę i za każdą skończoną kartką żałowałam, że to już. Teraz znowu miałam okazję zatopić się w jej powieści. Romantyczna nazwa „Spotkanie nad jeziorem” obiecywało mi świetną rozrywkę. Czy tak było?

Co byś zrobiła, gdyby cały twój dotychczasowy świat, który znałaś i budowałaś, ległby w gruzach? Tak właśnie stało się z Kim. Kobieta zajmująca się PR i tworzeniem wizerunku medialnego gwiazd sportu, zakochała się w jednym ze swoich podopiecznych. I niby nie ma w tym nic złego. Ale jakiś czas później owy podopieczny zwalnia ją, zrywa z nią, a Kim w jednej chwili znajduje się na życiowym zakręcie. Mając przy sobie jedynie torebkę postanawia wrócić do mamy i ułożyć sobie wszystko w głowie. Na lotnisku spotyka mężczyznę, który od początku oczarowany jest jej urodą. To spotkanie zapamiętają oboje.

Bobby odbierał z lotniska syna, którego nigdy nie miał okazji poznać. Okoliczności sprawiły, że matka wysłała go do ojca, z którym tymczasowo miał zamieszkać. Sportowiec, bejsbolista, całe życie marzył o wielkiej grze, światowej sławie. I teraz ma ku temu szansę. Może przenieść się z lokalnej drużyny, do jednej z tych większych, znanych, lubianych. Problem w tym, że wiązałoby się to z długim wyjazdem szkoleniowym, a Bobby dopiero co poznał syna i nie chce narażać go na kolejne rozstanie. Na domiar złego kawalerka, w której mieszka mężczyzna nie nadaje się na mieszkanie dla dziecka. Postanawia to zmienić. Jego przyjaciel daje mu adres miejsca, w którym z pewnością się zaklimatyzuje. A drzwi otwiera mu … Kim. Co z tego wyniknie? Czy nieprzyjemne spotkanie z lotniska pójdzie w niepamięć? Jak w nowej sytuacji odnajdzie się syn?

Nie zawiodłam się na Susan Wiggs i kolejny raz otrzymałam nie tylko niesamowitą dawkę uczuć i emocji, ale również niesamowitego ciepła, które w końcu każdy z nas poszukuje. Autorka nie bombarduje nas akcją, ale dawkuje ją, dzięki czemu upajamy się książką ze strony na stronę, czekając na to, co ma się wydarzyć.

Bohaterowie skonstruowani są w sposób realny, przyziemny – mają swoje problemy, mają wady, nie są idealni, ale właśnie to czyni ich ludźmi. Kim znalazła się w trudnej sytuacji życiowej, załamana i rozbita musi poradzić sobie nie tylko z własnymi uczuciami, ale również problemami finansowymi. Postanawia jednak stanąć na nogi i pomóc mamie, a także sobie. Jest silna, pewna siebie, zaradna i kobieca. Bobby zaś mimo że z początku sprawiał wrażenie lekkoducha, bardzo szybko przeistoczył się w odpowiedzialnego mężczyznę, który zdał sobie sprawę z tego, że już nie jest sam – ma syna, o którego musi dbać.

Książkę czyta się niesamowicie szybko. I to nie tylko zasługa prostego i przejrzystego stylu autorki, ale również fabuły – autentycznej, pełnej życiowych wyborów i trudności. Dzięki temu bohaterowie i przydarzające się im sytuacje, stają nam się bliższe.

Myślę, że „Spotkanie nad jeziorem” jest pełne ciepła, nadziei i wiary – ciepła płynącego z miłości, nadziei na to, że w końcu musi być lepiej i wiary w to, że odnajdziemy swoje szczęście. Choćby dlatego warto się z tą pozycją zapoznać.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Mira.

5/6

sobota, 13 kwietnia 2013

"Dotyk złodziejki" Mia Marlowe


Od jakiegoś czasu w literaturze nastał wielki bum na powieści erotyczne – niektóre lekkie, w których erotyzm jest, można by powiedzieć dodatkiem, ale jest też druga kategoria – czysto zmysłowych, przepełnionych seksem książek, wylęgających się na półkach księgarni niczym muszki owocówki. Nie powiem, że wszystkie są złe, bo tak nie jest. Zdarzają się wśród nich „perełki”, większość jednak poddana jest temu samemu schematowi – seks, seks, seks. A gdzie jakakolwiek fabuła? Gdzie cokolwiek innego? Mając to na uwadze, nie wiedziałam, czego mogłabym się spodziewać po „Dotyku złodziejki”. I jak to z nią jest?

Bohaterką książki jest piękna, pełna seksapilu lady Viola – bez niemalże grosza przy duszy, kradzieżą diamentów zdobywa pieniądze na swoje utrzymanie. Nie jest jednak zwyczajną złodziejką. Oprócz tego, że potrafi zdobyć każdą rzecz, potrafi również zajrzeć w jej przeszłość. Za pomocą dotyku poznaje ich historie. Dość niesamowite, nieprawdaż? W każdym razie splot wydarzeń sprawia, że Viola zostaje przyłapana na kradzieży. Wydawać by się mogło, że to koniec historii, bohaterka pójdzie do więzienia i tyle. Ale autorka zdecydowała inaczej.

Nakryta na kradzieży Viola miała bowiem wybór. Albo go nie miała, bo inaczej się to skończyć nie mogło. Porucznik Greydon Quinn zaproponował jej wyjście z sytuacji. Viola, jako niezaprzeczalnie najlepsza w swoim fachu, miała mu pomóc w poszukiwaniu pewnego drogocennego klejnotu – Krwi Tygrysa. Kobieta przyjmuje jego ofertę i od tego momentu wszystko nabiera tempa, a erotyzm wręcz bucha z kartek książki. Czy misja się uda? Czy bohaterowie odnajdą klejnot? Co się między nimi wydarzy?

Dzięki Bogu nie jest to książka pokroju Greya, inaczej chyba nie mogłabym przez nią przebrnąć. Nie ukrywam, że książki erotyczne ciekawią mnie, ale tylko wtedy, gdy są zrównoważone przez akcję, która nie kończy się w łóżku. Tutaj to otrzymujemy. Choć sceny łóżkowe są spotykane nazbyt często, pojawia się tutaj również wątek przygodowy, z wartką i interesującą akcją, dzięki czemu „Dotyk złodziejki” nabiera barw.

Autorka umiejętnie prowadzi nas przez fabułę, dawkując napięcie, dzięki czemu książkę czyta się niesamowicie szybko i sprawnie. Opisy, dialogi – wszystko znajduje się na swoim miejscu. Autorka posługuje się prostym, zwyczajnym językiem, nie udziwniając go, nie siląc się na artystyczne zabiegi. Może to i dobrze. Bohaterów jednocześnie się lubi i nie. I o to chyba chodzi. Postacie wzbudzają emocje, skłaniają do „zainteresowania się” ich przygodami.

Reasumując myślę, że to dość dobra książka. Erotyk dla pań, przygodówka dla wszystkich. I choć tej przygodówki wydaje się tutaj być jak na lekarstwo to jest miłym przerywnikiem między scenami erotycznymi.  Ale i jedno i drugie trzeba lubić. Ja miło spędziłam przy niej czas, nie zawiodłam się, bo też czego górnolotnego można się spodziewać po erotyku, ale też się nie zachwyciłam. Jestem gdzieś pomiędzy. Ale ty, czytelniku, przekonaj się sam.

Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Nasza Księgarnia.

4/6

czwartek, 11 kwietnia 2013

"Wściekła skóra" Agnieszka Miklis


Debiuty z natury są trudne – tym razem jestem jednak skłonna stwierdzić, że autorka całkowicie podołała zadaniu. A okładka? Już ona wprowadza nas w mroczny, dość duszący i pełen niepokoju klimat, który towarzyszy również przy lekturze. Debiut kryminalno-thrillerowy pani Agnieszki Miklis na długo zostanie w mojej pamięci. Wielkie tomiszcze, ale za to, co za emocje!

Ale zacznijmy od początku. Bohaterką jest Roswita Rein, trzydziestoletnia kobieta ze Śląska, która jak większość ludzi z tego rejonu, udaje się do pracy do Holandii. Takim o to sposobem trafia do ośrodka Noord Reisen. Zmusiła ją do tego sytuacja finansowa – brak pracy w ojczyźnie, trudność w utrzymaniu się i poradzeniu sobie z otaczającą rzeczywistością. W Noord Reisen kobieta poznaje wielu swoich rodaków. Wszyscy uciekają w pogoni za pieniądzem. A praca, jak to praca – ciężka, nużąca.

Ale Roswita poznaje tutaj Tanię, z którą nawiązuje przyjaźń. Nie trudno się więc domyślić, że w momencie gdy przyjaciółka znika, Roswita postanawia ją odnaleźć. Są jednak pewne trudności. Po pierwsze w okolicy miało już miejsce zaginięcie Polki, która nie skończyło się szczęśliwie. Policjanci bowiem znaleźli martw ciało kobiety, która na domiar złego została zgwałcona. Nic jednak nie jest w stanie odwieść Roswity od jej planu. Chce pomóc przyjaciółce i tym samym pakuje się w wir tragicznych wydarzeń, odsłaniających prawdziwe ludzkie oblicza. A na tym tle rośnie też i miłość, w gąszczu smutku i śmierci. Czy Roswicie uda się odnaleźć Tanię?

Jeden z lepszych debiutów jakie miałam okazje czytać. Bez przesady, bez kolorowania. Autorka mnie urzekła realnym podejściem do sprawy, niesamowicie ciekawie skrojoną fabułą. Poza tym temat emigracji zarobkowej mimo wszystko nadal jest aktualny, choć bum na wyjazdy za granicę już minął. Pani Agnieszka Miklis umiejętnie na sześciuset stronicowej lekturze przedstawia nam nie tylko ludzkie charaktery i ich przywary, kroi również pełną niepokoju atmosferę, która towarzyszy czytelnikowi do samego końca.

Sama postać Roswity została przedstawiona interesująca. Nieśmiała, nie pewna swojego zdania kobieta musi w pewnym momencie przeobrazić się w wojowniczkę i zawalczyć o przyjaciółkę. Pewnie sama nie spodziewała się, że posiada w sobie tyle hartu ducha i woli do walki.

„Wściekłą skórę” uważam za lekturę godną polecenia. Odnajdziemy w niej bowiem nie tylko akcję, wartkie zwroty, ciekawie opisy czy też wątki kryminalne. Tutaj nie chodzi jedynie o ową atmosferę grozy, wszędzie obecny niepokój czy też strach – ale też o nadzieję. Nadzieję, dzięki której nadal żyjemy, wstajemy po każdym upadku. Świetna robota!

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Videograf.

5/6

środa, 3 kwietnia 2013

"Ostatni Smokobójca" Jasper Fforde


Porównują tę książkę do Harrego Pottera, humor autora do Pratchetta – cóż, obiektywnie patrząc nie wiedziałam jak się na to zapatrywać. Coś jednak mnie do niej przyciągało. Po pierwsze cudowna okładka, zachęcająca, niesamowicie estetyczna i magiczna. A to wszystko dopełnione samym początkiem. I przepadłam. Szybko i niezaprzeczalnie.

Takim sposobem ruszyłam w przygodę wraz z Jennifer Strange, młodą dziewczyną, która zmuszona była zarządzać Kazamem – instytutem magii. Dodatkowo odpowiadała za finanse, pozyskiwanie klientów itp. Wszystko od momentu, gdy jej opiekun, pan Zambini zniknął i nikt nie wiedział, co się z nim dzieje. Niespełna 16-letnia dziewczyna musiała przyjąć na swoje barki prowadzenie firmy i dbanie o jej reputacje. Jest tym trudniej, że magia przestała mieć większe znaczenie. Co więc można było zrobić? Zacisnąć zęby, pracować i pocieszać się myślą, że po skończeniu 18-stu lat będzie mogła się stąd wyrwać i uciec, gdzie tylko będzie chciała.

Ale oto przychodzi dzień, kiedy każdy jasnowidz zostaje nawiedzony przez wizję. Wizję, która zmienia wszystko. Jest wyraźna i łatwa do odczytania. Tuż po jej nadejściu magia zaczęła wzrastać. Jennifer została mianowana na Smokobójcę, co przysporzyło jej jeszcze więcej pracy niż miała dotychczas. Zabić Smoka? Czy to pomoże? Czy jego śmierć jest konieczna? Jennifer musi się wszystkiego dość szybko dowiedzieć, bo spełnienie przepowiedni zbliża się wielkimi krokami.

Byłam mile zaskoczona. Choć autor kieruje książkę do młodego odbiorcy, nastoletniego, to sama odnalazłam w niej coś dla siebie. Całkowicie zatraciłam się w świecie Jennifer. Pewnie dlatego, że zostałam skonstruowany prawdziwie, bez przesady, stonowany i wyważony, dzięki czemu został przeze mnie odebrany jako prawdopodobny. Poza tym od zawsze lubiłam magię i wszelkie kwestie z nią związane, a tutaj jej nie brakuje.

Ogromny plus należy się autorowi za skonstruowanie postacie Jennifer. Nie była słodka, nie była roztrzepana i głupiutka. W końcu postać kobieca, która ma siłę, jest zorganizowana, odpowiedzialna i pewna tego, co robi. Bohaterowie zostali zarysowani ciekawie, z humorem, czasami nawet groteskowo, ale dodawało to jedynie uroku. Genialna postać to Kwarkostwór, który znajduje się na okładce. Budził w innych strach – sama nie wiem dlaczego. Autor nadał im charakter, który czuć na stronach książki.

Co mogę rzec? Jeśli lubicie magię, jeśli lubicie przygodę i smoki, i walkę – to książka dla was. Nie ważne czy macie trzynaście, szesnaście czy też trzydzieści lat. Wręcz pozorom lektura ta nie jest kierowana tylko i wyłącznie do młodzieży. Autor przenosi nas w świat, w którym każdy odnajdzie swoje miejsce. Jest magicznie i zaskakująco, ciekawie i czasami niebezpiecznie. Napięcie skacze, a śmiechu czasami nie można powstrzymać. Czego chcieć więcej?

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa SQN.

5/6

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...