Z tego co kojarzę, to pierwsza książka
Robin Carr, jaką miałam okazję przeczytać. Pewna jednak nie
jestem, ale to tylko ze względu na to, że książek czytam wiele.
Co robić w wieczory, gdy parujący kubek z herbatą stoi tuż przed
nami? Oczywiście, wziąć do ręki książkę, a odpowiednią
powinny być „Ulotne chwile szczęścia”.
Vanessę poznajemy w najtrudniejszych
chwilach jej życia, mianowicie podczas straty ukochanego męża,
Matta. Na domiar wszystkiego, kobieta jest w zaawansowanej ciąży i
boi się zostać sama podczas porodu, prosi więc przyjaciela męża
oraz jej, Paula, aby został z nią do czasu, gdy stanie na nogi.
Vanni nie wiedziała, że Matt zapobiegliwie prosił mężczyznę,
aby zaopiekował się nią, jeśli cokolwiek by mu się stało. Paul
stanął na wysokości zadania i pomagał Vanni we wszystkim –
wspólnie opłakiwali stratę, wspólnie przebrnęli przez poród.
Paul pokochał małego Mattiego od pierwszego wejrzenia. Wiedział
jednak, że nie może zostać dłużej u Vanni ze względu na
uczucie, jakie do niej żywił. Bojąc się zerwania przyjacielskiej
więzi, ucieka i wpada w ramiona kobiety, z którą spotykał się od
czasu do czasu.
Gdy Vanessą zaczyna interesować się
przystojny doktor, Cameron, Paul zaczyna rozumieć, że może stracić
ukochaną na zawsze. Wie, że musi o nią walczyć, ale oprócz
wyznania miłości musi jej również powiedzieć, że niedługo może
zostać ojcem. Jak kobieta to przyjmie? Paul obawia się, że Vanni
może nie czuć do niego tego samego, co on czuje do niej. Z obawy
przed odrzuceniem odwleka trudną rozmowę, ale w pewnym momencie
zostaje przyparty do muru i musi wyłożyć kawę na ławę. Czy
Vanni go przyjmie? Jak zareaguje na wiadomość o możliwym przyszłym
ojcostwie Paula? Czy wspomnienia o zmarłym mężu staną na ich
drodze do szczęścia?
„Ulotne chwile szczęścia” to
książka pełna ciepła i subtelności. Autorka w wyważony sposób
przedstawia nam losy Vanessy i Paula. Ich rozterki i problemy są
życiowe, a bohaterzy stają się przez to realni, jak gdyby
mieszkali tuż obok nas. Los stawia na ich drodze przeszkody, które
muszą przejść, aby odnaleźć do siebie trochę. Robin Carr
przedstawia nam problemy zakochanych w sobie ludzi, ale opowiada
delikatnie, nie narzucając czytelnikowi tempa. Fabuła bardzo szybko
wciąga i ani się obejrzałam, a nie mogłam przestać czytać.
Vanessa to niesamowicie silna kobieta,
która nie załamała się po stracie męża, a raczej uważała, że
nigdy go nie straciła. Rozmawiała z nim i upewniała się, że nie
miałby nic przeciwko jej związkowi z Paulem. Nie jedna na jej
miejscu straciłaby chęć do życia, a ona na przekór wszystkiemu
nie dała się zwariować, a siłę dawał jej synek. Paul zaś to
zamknięty w sobie mężczyzna, który obawia się rozmawiać o
swoich uczuciach. I choć kochał Vanni od momentu, gdy po raz
pierwszy ją ujrzał, nie miał odwagi, by do niej zagadać.
Wyprzedził go przyjaciel, a Paul usunął się w cień, stając się
dla obydwojga bezpieczną opoką. W chwilach żałoby nie odstępował
Vanni, pocieszając ją i pomagając przejść przez najtrudniejsze
chwile.
Z czystym sercem mogę powiedzieć, że
Robin Carr zaserwowała nam powieść dającą nadzieję na dobre
zakończenia, pełną miłości i szczęścia, w której śmierć
bliskiej osoby może scalić relacje innych. I choć Matt odszedł na
zawsze, to przecież żył w swoim małym synku oraz w sercach tych,
którzy go kochali.
Piękna historia o ponadczasowym
motywie miłości spełni się jako lektura dla wszystkich kobiet,
które pragną poczuć „chwile szczęścia”.
Książkę przeczytałam dzięki
uprzejmości wydawnictwa Mira.
5/6
Hmm, brzmi ciekawie, taka dla wytchnienia, niosąca pewne wartości, o jakich nie powinniśmy zapominać. Może kiedyś się skuszę, czemu nie ;)
OdpowiedzUsuń