czwartek, 19 stycznia 2012

"Taniec ze smokami Tom I" George R.R Martin


Zawiodłam się. Chyba za dużo chciałam od tej książki, a ona po prostu nie sprostała moim oczekiwaniom. Cóż, tak się pewnie zdarza. Ile ludzi, tyle opinii.

„Taniec ze smokami” dzieje się równoległe do wydarzeń opisanych w poprzednim tomie. O ile jednak w poprzednim dostaliśmy solidną dawkę mistrzowskiego pióra Martina, o tyle w tym otrzymujemy prawie nic.
Tom ten to jeden, wielki zastój. O ile wcześniej opisy były zniewalające, o tyle teraz aż proszą się o większy minimalizm. Mogłoby się wydawać, że Martin wcisnął „Taniec ze smokami” na siłę, pokazując nam co rusz podróż bohaterów, albo obszerne i nudne opisy zmian garderoby. Mnie, jako czytelnika, niesamowicie zirytował ten fakt. Nie dostałam ani solidnego starcia, bitwy, czegoś mocnego. Dowiedziałam się jak nieudolnie królestwem Meereen włada Danearys albo jak rozwleczony został opis liczenia zapasów w Murze.

To, do czego przyzwyczaił nas Martin, nie znajdziecie w książce. Niestety. Miałam wrażenie, że zamiast 1000-stronicowej książki równie dobrze mógł to napisać w 500-stronach, albo i mniej, a i tak nic nie utraciłoby na wartości. Pobieżne potraktowanie pozostałych bohaterów jest trochę rażące. Zdecydowanie lepiej dla książki zrobiłoby rozwinięcie co niektórych wątków.

Cóż, niektóre postacie w tym tomie odeszły. Inne się pewnie pojawią. Nie sposób jednak nie uronić choć jednej, umysłowej łzy, gdy przychodzi do rozstania z bohaterem, którego się lubi. Nie będę zdradzać więcej szczegółów.

Końcówka książki wprowadza jednak pewien promyk nadziei. Przebrnięcie przez to tomiszcze jest niesamowicie trudne, warto jednak to zrobić, by dotrzeć do sedna. Martin rozpędził się, by znowu uderzyć czytelnika w twarz. Kończy rozdział w scenie, która zapiera dech w piersi i aż błaga o dokończenie.
Lubię styl Martina. Lubię jego książki, naprawdę. I mimo wielu niepochlebnych słów na temat „Tańca ze smokami” nie mogę powiedzieć, że jest to pozycja mierna, bo nie jest. To fantastyka na wysokim poziomie. Nie mniej jednak nie mogę oprzeć się wrażeniu, że w którymś momencie Martin zatracił w swoim piórze ten swoisty styl, który odróżniał go od innych – akcje pełne napięcia, zwroty, motywy wcześniej niewykorzystywane.

Zupełnie jakby coś się w nim wypaliło i na siłę próbował czytelnika przekonać, że jeszcze potrafi nas zaskoczyć, że jeszcze trochę potrzebuje czasu.

„Taniec ze smokami” polecam osobom, które są zaznajomione z wcześniejszymi tomami i chcą przeczytać następne. Grunt został wyrobiony i mam nadzieję, że następna część będzie bardziej fascynująca, niż ta.

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości portalu Sztukater

3/6

5 komentarzy:

  1. Mimo Twojej opinii mam w planach całą serię.

    OdpowiedzUsuń
  2. Może w końcu zabiorę się za czytanie całej tej serii :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie przekonuje mnie ta książka, nie moje klimaty, ponadto twoja nieprzychylna opinia skutecznie odstrasza mnie od tej książki ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ciekawi mnie, jak taki mistrz psuje swoje dziecko... Choćby dlatego przeczytam ;P

    OdpowiedzUsuń
  5. Drugi tom "TzS" jest o wiele lepszy, naprawdę. Ta część też mnie trochę zawiodła albo raczej podobała mi się mniej od pozostałych, ale warto przeczytać kolejny tom :)

    OdpowiedzUsuń

Podziel się ze mną swoją opinią :)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...