Pierwsze, o czym muszę wspomnieć, to wspaniała okładka tej
książki. Od razu zwróciła moją uwagę subtelnością, polotem i kobiecością. Tytuł
książki już w pewnym sensie naprowadzał mnie tory, jakimi mogła powieść się
potoczyć. To moje pierwsze spotkanie z Ewą Zadarą, ale będę je wspominać miło.
„Przepis na łapanie motyli” opowiada historię Eweliny,
statecznej żony i matki, kobiety w kwiecie wieku, która poświęciła kiedyś swoją
karierę dla rodziny. Wtenczas wydawało jej się, że postępuje dobrze, obecnie
zaczyna żałować swoich decyzji. Mimo szczęścia, jakie posiada – nie zawsze
trafia się na męża, który cię szanuję i nie zawsze ma się syna, który czasami
podejdzie do ciebie po radę – zaczyna odczuwać, że czegoś jej w życiu brakuje.
Na początku sama nie jest w stanie uzmysłowić sobie czego tak naprawdę
potrzebuje jeszcze. Postanawia więc coś zmienić, wziąć sprawy w swoje ręce i
odzyskać choć namiastkę utraconego czasu.
I w pewnym momencie spotyka na swojej drodze młodego,
przystojnego mężczyznę, który sprawia, że Ewelina odżywa, zaczyna odczuwać, że
w pewnych sytuacjach różnica wiekowa nie ma znaczenia. Mimo protestów
koleżanek, Ewelina wdaje się z nim w romans, nie wiedząc jakie konsekwencje
może przynieść. Po prostu chce znowu żyć, pełną piersią, chce czuć się pożądana
i atrakcyjna.
Książka Ewy Zadary jest lekturą lekką i przyjemną, idealną, gdy
człowiek nie chce zbyt dużo myśleć przy czytaniu. Nie jest to bynajmniej
uwłaczające, w tym wypadku powiedziałabym, że wręcz przeciwnie. Przez „Przepis
na łapanie motyli” nie brnie się jak w zimowy śnieg, ale unosi się bardzo
szybko. Napisana jest prosto, co nie znaczy źle. Napisana jest w sposób
przystępny, nie udziwniający, jak to zazwyczaj współcześnie się dzieje.
Zarzutem tutaj może być trochę wolno rozwijająca się akcja. Na początku trochę
mnie to irytowało, później przestawiłam się i pojęłam, że taki chyba był zamysł
autorki. Spokojne wprowadzenie, ukazanie życia Eweliny od kuchni, aż do
momentu, gdy podejmuje decyzje o zmianie. Jest to może i celowy zabieg, może
nie.
Co do postaci w książce mam dwie ulubione. Jedną z nich jest
Halina. Niesamowity kontrast dla Eweliny. Żyjąca z dala od miasta, uwielbia
naturę i próbuje to zaszczepić w Ewelinie. Bez skutku, ale nie w tym rzecz.
Halina jest ciekawą postacią z kilku względów. W książce obserwujemy nie tylko
metamorfozę Eweliny, ale i jej przyjaciółki. Z początku nie ufnie nastawiona, z
czasem zaczyna nabierać w sobie odwagi, aż decyduje się wyjechać do Hiszpanii.
Jak na taką osobę, jest to krok dość niezwykły. Drugą postacią, i chyba tutaj
mogę was zaskoczyć, jest Grażyna. Jak dla mnie jest to zagubiona kobieta, która
nie do końca potrafi poradzić sobie z problemami. Nie do końca też potrafi
odnaleźć się w swoim własnym świecie. Z jednej strony jest to może i tragiczne,
z drugiej – widzimy w jej relacjach z Eweliną – przyjaźń potrafi przezwyciężyć
wszystko.
Odniesienie tytułu do książki można rozumieć dwojako. Na
kartkach pojawia się naukowy przepis na łapanie motyli. Ale niekoniecznie taki
musiał być zamysł autorki. Ja bardziej kojarzę to ze stateczną kobietą,
zdobyczą niezwykłą, trudno dostępną. Mężatki przecież nie często pragną
romansu, zazwyczaj są szczęśliwe w swoich związkach. Dla młodych mężczyzn
zdobycie starszej od siebie partnerki jest więc takim „łapaniem motyli” –
pięknych, trudnych motyli.
„Przepis na łapanie motyli” to książka dla kobiet o
kobietach. Lekka. Nieciążąca. Miejscami zabawna, miejscami smutna. Jak życie. Historia
o potrzebie zmiany, o pragnieniach, w pewnym sensie o miłości i przyjaźni.
Lektura na chłodne, jesienne wieczory.
Za możliwość przeczytania dziękuję Wydawnictwu Replika.
4.5/6
Wzbudziłaś moje zainteresowanie tą książką. Bardzo pozytywnie ja odebrałam. Wydaje się tak życiowa i poruszająca. Chętnie się przekonam, czy moje wrażenia będą uzasadnione.
OdpowiedzUsuńKsiążka już za mną i również wspominam ją jako lekką, niezobowiązującą lekturę:)
OdpowiedzUsuńCiesze się, ze ją posiadam ;) Zapowiada się fajna lektura ;)
OdpowiedzUsuńJednym słowem lektura na teraz, jej wewnętrzne ciepełko ogrzeje zmarznięte dłonie :)
OdpowiedzUsuńKurcze ale zawsze te romanse muszą wchodzić w grę ?? :( ehhh ja sobie odpuszczę chyba
OdpowiedzUsuńHmm, jeżeli akurat będę potrzebować lekkiej lektury sięgnę po nią, jednak nie jest to książka, która mnie do siebie przyciąga :) Ot lekka i przyjemna, choć przyznam, że czasami właśnie na takie ma się ochotę.
OdpowiedzUsuńCo do Twojego komentarza - polemizowałabym :D Myślę, że taką miłość trudno spotkać, ale nie oznacza to, że nie istnieje. Niestety "im większa miłość tym większa tragedia" jak napisał Nicholas Sparks w "Nocach w Rodanthe" i zdecydowanie zgadzam się z tym stwierdzeniem. Czasem ta tragedia jest nawet wybawieniem od czyhających na drodze miłości przeszkód. Ale miłość to osobista sprawa każdego, to taka moja dygresja :).
Piękna okładka, widać także po twojej recenzji że i książka ma coś w sobie. Jednak to nie moje klimaty:P
OdpowiedzUsuńP.S. Dziękuje za komentarz u mnie, widzę że nie tylko na forum na siebie możemy wpaść:)
Buziaki Corny:*
Cudowny tytuł :) Ogólnie ciekawie sie zapowiada, chętnie sięgnę xD
OdpowiedzUsuńCiekawy tytuł, świetna okładka. To tak pierwsze się w oczy rzuca. Drugie to życiowa historia :)
OdpowiedzUsuńLaryso - no widzisz! Cieszę się, że też tu jesteś :*
Zgadzam się z Tobą, okładka urzeka, a tytuł wieje optymizmem, chętnie przeczytam:)
OdpowiedzUsuńJestem bardzo chętna na przeczytanie, musze się rozejrzeć:)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie na wygrywajkę!
Brzmi całkiem zachęcająco, dobra książka na relaks i odpoczynek po męczącym dniu :)
OdpowiedzUsuńPIĘKNY BLOG
OdpowiedzUsuńZachęciłaś mnie do przeczytania tej książki. No i ta okładka.. Przepiękna :)))
OdpowiedzUsuńZ książką się spotkałam już kiedyś, ale nadal mam ochotę przeczytać ;) Pozdrawiam,
OdpowiedzUsuńPati